Strona główna › Działy › Śmietnik › Teoria małego wybuchu (spiskowa)
Smoleńska MGŁA – pytania się mnożą
http://rekontra.salon24.pl/181242,smolenska-mgla-pytania-sie-mnoza
w jednym z komentarzy jest informacja, że system sterowniczy Tutki od czasu remontu w Samarze miał już dwie poważne awarie – na Haiti i na Okęciu. Winni temu byli by Rosjanie – za to jak zrobili remont i Polacy – bo nie interweniowali w tej sprawie a jeśli było tak, jak napisał komentator to rzecz jeszcze przed 10 kwietnia była CHOLERNIE poważna.
Oto całość komentarza:
Cytat:
Sygnał TAWS
opowieści dziwnej treści !
Pilotom żadnego czasu nie zabrakło . Piszą ,ze jak się pilot zorientował , że jest za nisko próbował poderwać maszynę ale zabrakłó 5 sekund. !
Dziwne , bo pilot wcale nie musiał się orientować ,że jest za nisko , ponieważ TAWS wył mu nad głową ( wyje , gdy podwozie jest nie gotowe do lądowania , wydaje dźwięk przytłumiony w przypadku , gdy podwozie jest gotowe do lądowania aby nie rozpraszać pilotów przy lądowaniu ). TAWS wył przeszło pół minuty , co dowodzi ,że pilot zaregował we właściwym momencie , bo gdyby nie zaregował ( a jak sugerują "zignorował "dźwiękowy sygnał alarmu zbliżeniowego ) to do rozbicia samolotu doszło by nie później jak po 20 sekundach !! a doszło po przeszło pół minucie.
W ciągu przeszło pół minuty samolot przebył drogę dlugości ca 2,5 km i powinien uzyskać przewyższenie wysokości lotu o co najmniej 90m . a faktycznie uzyskał niecałe 48 m, co dowodzi , że w samolocie w momencie rozpoczęcia schodzenia na wysokość decyzyjną doszło do niesprawności bloku sterowego. Za sprawność bloku sterowego odpowiadają Rosjanie , którzy wzięli za ich "sprawność" kupę milionów.
Przypominam ,że do awarii bloku sterowego w tym samolocie doszło dwukrotnie już po remoncie kapitanym w Rosji, który miał miejsce w grudniu 2009 r . Pierwszy raz doszło do awarii bloku sterowego podczas lotu na Haitii w czasie akcji pomocowej , drugi raz podczas lądowania na Okęciu.
p.s. Pilot nie lądował !!!!!!!!!!!!!!!, czego dowodem podwozie samolotu nie gotowe do lądowania dobrze widoczne na zdjęciach rozbitego wraku.
Za rozbicie samolotu prezydenckiego pełną i wyłączną odpowiedzialność ponosi Rosja.
Rosjanie za "sprawność" wzięli furę kasy, Polacy za tę "sprawność" kupę kasy wydali. Efekty działań są znane. Konsekwencje? Bronią sie przed konsekwencjami jak mogą. Teraz będą robili "profile psychologiczne" załodze. Stara sowiecka metoda – do psychuszki. Jak trzeba, to nawet pośmiertnie…
__________________
"Prezydent gdzieś będzie leciał i wszystko się zmieni" – Komorowski w RMF, 29.04.2009
Dzisiaj z rana dwie informacje. Na początek proponuję zestawić ze sobą podkreślone fragmenty w obu cytatach
Cytat:
Oficerowie Biura Ochrony Rządu, którzy czekali 10 kwietnia na płycie lotniska w Smoleńsku i byli jako jedni z pierwszych na miejscu katastrofy, nie chcieli wydać Rosjanom ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego – informuje "Nasz Dziennik".
Na polecenie władz rosyjskich wszystkie ciała miały zostać przewiezione do Moskwy. Zdaniem jednego ze świadków zajścia, funkcjonariusze BOR utworzyli wokół ciała prezydenta kordon, nie godząc się na jego wydanie Rosjanom. Ciało prezydenta szybko zlokalizowano dzięki chipowi zainstalowanemu w marynarce. Funkcjonariusze widzieli też ciało Marii Kaczyńskiej, ale nie byli już w stanie go zabezpieczyć.
Za służbę do końca zostali zawieszeni w czynnościach. Jako powód podano nieautoryzowane użycie broni – czytamy w "Naszym Dzienniku".
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,tit…osc_prasa.html
Długie, ale ciekawe i – co więcej – to tylko wybrane fragmenty.
Cytat:
Według ekspertów od budowy płatowców, z którymi rozmawiała „GP”, kadłub prezydenckiego Tu-154 rozerwała potężna eksplozja. Wiele wskazuje, że mogła to być bomba paliwowo-powietrzna. – Na tym pułapie, przy ziemi, takie rozczłonkowanie kadłuba mogła spowodować tylko świadoma ingerencja człowieka – twierdzą. (…)
Na jednym z tych zdjęć widać ślady, które mogą być dowodem próby lądowania awaryjnego w prawidłowej pozycji, z lewym przechyłem, tak jak relacjonował tuż po wypadku montażysta TVP Sławomir Wiśniewski, który widział zniżającą się maszynę. Zgodnie z tą obserwacją, samolot nie wirował wokół swej osi i nie lądował na plecach. Nie zarył dziobem w ziemię (brak krateru), więc szanse części pasażerów na przeżycie powinny wzrosnąć, skoro lądował, ślizgając się po podłożu (taką hipotezę postawiliśmy już w numerze 17 „GP” z 28 kwietnia).
Problem w tym, że zachował się ogon, a zniknęła (rozpadła się na drobne kawałki o rozmiarach mniej więcej pół na pół metra) część pasażerska. Montażysta TVP Sławomir Wiśniewski słyszał dwa wybuchy. Gdyby w samolocie wybuchła bomba ciśnieniowa, doszłoby właśnie do dwóch eksplozji – pierwszy to detonacja i wzrost ciśnienia w kadłubie, drugi – rozerwanie na zewnątrz części pasażerskiej. To mogłoby tłumaczyć odrzucenie ogona i dziobu od środka i rozrzucenie szczątków na dużej przestrzeni. Wersja rosyjskiego eksperta o lądowaniu na plecach mogła więc być „wypuszczona”, by uwiarygodnić zniszczenie części pasażerskiej i śmierć wszystkich znajdujących się na pokładzie.
(…) Dlaczego rząd polski dotychczas nie zlecił niezależnym ekspertom, spoza Rosji, zbadania szczątków samolotu i tak zawzięcie broni się przed wystąpieniem do Rosji o przejęcie śledztwa przez Polskę? A nawet, mimo coraz liczniejszych wątpliwości dotyczących okoliczności i skutków katastrofy, oddał kilka dni temu Rosjanom badany w Polsce rejestrator samolotu Tu-154, tzw. trzecią czarną skrzynkę (zawierającą tajne materiały kryptograficzne polskich służb!) wraz z analizą, przed upublicznieniem w kraju treści jej zapisów? Teraz, nawet jeśli zostaną upublicznione, już nigdy nie będziemy mieli pewności, czy nie zostały sfałszowane.
Cyfrowy rejestrator szybkiego dostępu produkcji warszawskiej firmy ATM PP, typu ATM-QAR/R128ENC, który ocalał z katastrofy, trafił do Polski, ponieważ jest to polski patent, strona rosyjska nie posiadała software (dostępu do oprogramowania), by odczytać jego zapisy. Okazało się, że zarejestrował on o wiele więcej parametrów, niż pierwotnie sądziła rosyjska komisja śledcza. Stanowił niezależną kopię głównego rejestratora pokładowego MŁP 14-5. Bloger „stary wiarus” na Salonie24.pl zwrócił uwagę, że „da się z niego odczytać wszystko to, co z rejestratora MŁP-14-5, ponieważ QAR jest wpięty równolegle w instalacje MSRP-64 (czyli system rejestracji parametrów lotu). Pochylenie, przechylenie, kurs, przyspieszenia we wszystkich osiach itp., a także tzw. pojedyncze zdarzenia, czyli nas interesujące, np. wysokość decyzji, naciśnięcie przycisku „Uchod”-2 krąg. Wysokość z RW i baro”. „Chciałbym się dowiedzieć ze źródła całkowicie niezależnego od rosyjskiej komisji, rosyjskiej prokuratury, rosyjskiego producenta samolotu i rosyjskiego braterstwa – pisze bloger – co się stało, kiedy kapitan Protasiuk zdał sobie sprawę, że leci zaledwie kilka metrów nad ziemią, i nacisnął przycisk Uchod. Przycisk Uchod na tablicy przyrządów Tu-154M to po angielsku »TOGA switch« (TakeOff/Go Around switch). Naciska się go w chwili, kiedy istnieje potrzeba natychmiastowego przerwania lądowania i odejścia na drugi krąg. To najszybszy sposób zwiększenia ciągu wszystkich silników do maksimum. Jest w zasadzie gwarancja, że pilot, znalazłszy się podczas lądowania w gardłowej sytuacji, naciśnie ten przycisk, ponieważ zabiera to mniej czasu niż ręczne przesunięcie trzech dźwigni ciągu. Przycisk Uchod jest podczas lądowania tylko do użytku awaryjnego, nie znajduje zastosowania w normalnych manewrach. Ale niewykluczone, że się nigdy nie dowiemy, co się stało po naciśnięciu tego przycisku. Polski rejestrator danych ATM-QAR/R128ENC z pokładu Tu-154M nr 101 został przekazany z powrotem Rosjanom. Ponieważ teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, by zsynchronizować ze sobą nawzajem wszystkie trzy czarne skrzynki, należy, jak sądzę, lada chwila spodziewać się dobrej wiadomości, że wreszcie ustalono dokładną godzinę katastrofy”. Teraz wszystkie rejestratory i informacje oraz śledztwo są w rękach rosyjskich. Mogą oni zafałszować i ukryć wszystko. Na naszych oczach odbywa się zacieranie śladów.
(…) Przerażająca jest nie tylko bezczelność rosyjskich władz, ale i uległość polskiego rządu Donalda Tuska, który na takie traktowanie Polski dał przyzwolenie. Nie przeprowadzono nawet w Polsce sekcji zwłok ofiar, gdy ciała przywieziono do Polski – mimo iż na dokumentach wydanych rodzinom są różne godziny zgonów. W tym kontekście sprawa trzech osób ciężko rannych, o których pisano na podstawie informacji z rosyjskich źródeł (a nie agencji Reuters, jak się mówiło), może wydawać się zagadkowa. Tym bardziej że Radio Zet, powołując się na informacje z polskiej prokuratury wojskowej, podało, że rosyjscy milicjanci, znajdujący się na miejscu tragedii po katastrofie, zeznali, że słyszeli odgłosy strzałów, ale to nie oni strzelali. „GP” wysłała 29 kwietnia pytania do Wojskowej Prokuratury Okręgowej dotyczące znanego filmu, który krąży w internecie, nakręconego krótko po rozbiciu się Tu-154. Słychać na nim odgłosy wystrzałów. Niektórzy spekulowali, że dobijano rannych. Prokuratura wszczęła śledztwo. Potwierdziła, że film jest autentyczny i słychać na nim polskie oraz rosyjskie głosy, ale nie odpowiedziała na nasze pytanie, czy rozmowy w tle dźwiękowym nagrania zostały spisane (a jeśli tak, jaka jest ich treść).
(…) To rząd Donalda Tuska jest odpowiedzialny za to, że oficjalną wizytę państwową prezydenta RP rząd Putina potraktował jak prywatną wycieczkę turystyczną przypadkowych osób. Niezależnie, czy okaże się, że przyczyną katastrofy były błędy wieży w Smoleńsku, awaria na pokładzie samolotu czy też zamach, to premier Tusk, Ministerstwo Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego i podlegające Ministerstwu Spraw Wewnętrznych Biuro Ochrony Rządu ponoszą za to konstytucyjną, a być może także karną odpowiedzialność, tym samym współodpowiedzialność za śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego i 95 towarzyszących mu osób. To MSZ, jeśli oświadczenia przedstawicieli rosyjskiego rządu przed 10 kwietnia informujące, że do Rosji nie wpłynęły drogą dyplomatyczną pisma w sprawie planowanej wizyty państwowej polskiego prezydenta, były zgodne z prawdą, uczestniczyło w „matactwach”, które ułatwiły Rosji zlekceważenie polskiej delegacji.
http://media.wp.pl/kat,1022941,page,…wiadomosc.html
My, ludzkie bydło, ludzki gnój, z suteren i poddaszy, my chcemy herb mieć swój,
na zgubę wrogom naszym.
Blog polityczny: http://foxx-news.blogspot.com
Wiadomości z dobrych stron: http://blogmedia24.pl
BOR już zdąrzył wydać oficjalne dementi, a w serwisie tvn24.pl te informacje nawet nie zaistniały… Ciekawie.
http://www.wspolczesna.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100514/KATASTROFA_SAMOLOTU_PREZYDENCK/43599413
http://www.wspolczesna.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100513/KATASTROFA_SAMOLOTU_PREZYDENCK/23860601
Program Misja Specjalna…z 28.04.2010 i z 05.05.2010 na temat Tragedi w Smolensku 😯 😯 😯 😡 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯
http://www.youtube.com/watch?v=jWeQjwU-LuA&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=NpKm7t7vG7I&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=XV3tWqPkxvk&feature=related
i Program 05.Maja 2010
shock poprostu shock
http://www.youtube.com/watch?v=XvXT8Sm-ml4
http://www.youtube.com/watch?v=gPECihsGq-U&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=7EzPD7-NoLA&feature=related
http://sites.google.com/site/katynii/
😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😡 😯 😡 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯
Motyw.
Cechą wyróżniającą Putina jest skrajne okrucieństwo charakterystyczne dla psychopatów. Świadczy o tym wiele zdarzeń z przeszłości.
* Wysadzenie domów w Moskwie i Wołogdońsku i oskarżenie o zamach Czeczeńców aby mieć pretekst do drugiej wojny czeczeńskiej.
* Otrucie Litwinienki, który ujawnił szczegóły powyższych zamachów. Jego domniemany truciciel Ługowoj jest demontracyjnie mianowany do państwowej dumy.
* Ludobójstwo w Czeczeni.
* Akcja odbicia uwięzionych uczniów w Biesłanie we wrześniu 2004 roku. Rozkaz Putina brzmi: "przerwać negocjacje i atakować szkołę". W efekcie – ponad 350 ofiar śmiertelnych, grubo ponad 500 rannych, włącznie z komandosami rosyjskich oddziałów specjalnych wystawionych na ogień zaporowy powstańców.
* Akcja uwolnienia zakładników w teatrze muzycznym „Nord-Ost” na moskiewskiej Dubrowce w październiku 2002 roku. Bojownicy zabijają trzy osoby. W wyniku akcji na rozkaz Putina otruto co najmniej 174 widzów spektaklu.
* Putin w porywie nieokiełznanego gniewu obiecuje „powiesić za jaja” prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego. Mówi to w obecności przywódców krajów zachodnich.
* Putin wyraża publicznie szczery żal, że nie udało się do końca otruć Wiktora Juszczenki. Prezydenta Ukrainy – państwa, które, zgodnie z jego wypowiedzią, „w ogóle nie istnieje”. Podejrzanym o otrucie ostentacyjnie nadaje stopnie generałów rosyjskich resortów siłowych i specsłużb.
Putin znienawidził Lecha Kaczyńskiego za za jego niezwykle skuteczną politykę zagraniczną. Za wspieranie pomarańczowej rewolucji, powstrzymamie inwazji wojsk rosyjskich w Gruzji poprzez przyjazd z prezydentami państw nadbałtyckich bezpośrednio w czasie wojny i działania dyplomatyczne na forum europejskim.
Co dalej?
Pozostał jeszcze Jarosław Kaczyński. Jego Putin będzie też prawdopodobnie będzie próbował zamordować. Jeśli nagle dostanie udaru jak niegdyś poseł Gruszka – przewodniczący komisji orlenowskiej albo ulegnie wypadkowi samochodowemu to i tak większość nie uwierzy, że to morderstwo
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article601014/Polscy_prokuratorzy_odcieci_od_dowodow.html
http://niezalezna.pl/article/show/id/34256
NIE MAJĄ NAWET KODEKSU
rk dla Niezależna.pl, 17-05-2010 13:52
Z informacji
, do jakich dotarła „Gazeta Polska” wynika, że polska prokuratura wojskowa nie dysponuje nawet przetłumaczonym na polski kodeksem postępowania karnego Rosji. Od ponad miesiąca tłumaczenie takie nie dotarło z Ministerstwa Sprawiedliwości, które zobowiązane jest dostarczyć je wojskowym śledczym.
W rozmowie z „Gazetą Polską” mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego i innych rodzin ofiar smoleńskiej katastrofy, twierdzi, że możliwe jest również powołanie specjalnego pełnomocnika w Rosji. Zdaniem Rogalskiego, to absurdalna sytuacja, ale rosyjski adwokat mógłby mieć wówczas większy wgląd w akta tamtejszej prokuratura niż polscy śledczy.
– Co ciekawe, po dzień dzisiejszy nasza prokuratura wojskowa nie posiada przetłumaczonego z rosyjskiego na polski kodeksu postępowania karnego Federacji Rosyjskiej. Wiem, że od ponad miesiąca nasza prokuratura wojskowa usiłuje uzyskać z Ministerstwa Sprawiedliwości takie tłumaczenie, ale wciąż go nie dostała – mówi pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego, mecenas Rafał Rogalski, w rozmowie z „Gazetą Polską”.
Cały wywiad w najbliższym numerze tygodnika.
Znany Brytyjski Pisarz Dawid Ickie o Katastrofie w Smolensku
David Vaughan Icke jest brytyjskim pisarzem i mówcą. Rozpoznawany jest szczególnie z głoszenia teorii spiskowych. Według Icke istnieje grupa osób kontrolujących świat, wśród których znajduje się George Bush i Królowa Elżbieta II.
David Icke, znany brytyjski pisarz o katastrofie w Smoleńsku: to był oczywisty zamach [wideo]
David Vaughan Icke jest brytyjskim pisarzem i mówcą. Rozpoznawany jest szczególnie z głoszenia teorii spiskowych. Według Icke istnieje grupa osób kontrolujących świat, wśród których znajduje się George Bush i Królowa Elżbieta II.
David Icke.
– Najbardziej oczywisty masowy zamach, jaki kiedykolwiek mogliście zobaczyć – mówi David Icke – nie ma mowy żeby to był wypadek
Pisarzowi szczególnie dziwne wydało się, że wszystkie elity znalazły się w tym samym samolocie w jednym czasie – Członkowie rodziny królewskiej nigdy nie podróżują razem jednym samolotem, przynajmniej ci najważniejsi – dziwi się pisarz.
David Icke głośno zastanawia się dlaczego przypadkowi ludzie oraz dziennikarze nie mogli zbliżyć się do miejsca katastrofy, ale mimo wszystko ktoś dostał się tam z kamerą. – Ktoś, kto dostał się z kamerą na miejsce katastrofy już nie żyje. Na filmie można też usłyszeć strzały z broni palnej. Na miejscu katastrofy nie było ciał, nie było bagażu. Jak to można wytłumaczyć? Gdzie były ciała? Gdzie był bagaż? – pyta Icke.
Icke w kontrowersyjny sposób wypowiadał się o tragedii. – W jednej porządnej czystce, jednym wypadku lotniczym, podczas podróży do Rosji, gdzie w administracji jest Putin, któremu nie uwierzyłbym gdyby powiedział mi która jest godzina, zakończyli polski "reżim" w jednym wypadku. Wrócili do czystej karty – głosi David Icke.
Więcej teorii Davida Ickle znajdziesz na jego oficjalnej stronie internetowej.
http://www.youtube.com/watch?v=PptwqDCXFQI&feature=player_embedded#!
http://www.gs24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100517/SWIAT/541648398
http://www.gs24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100420/KRAJ/997406547
http://niezalezna.pl/article/show/id/34295
CZY TU-154 POWINIEN WYGLĄDAĆ WŁAŚNIE TAK?
wg, Niezależna.pl, 18-05-2010 15:06
Mieszkańcy Kamczatki po zabiciu niedźwiedzia i zjedzeniu jego mięsa zrzucali winę na Rosjan i prosili zwierzę , by na nich wywarło swój gniew.Prosili również niedźwiedzia aby powiedział innym niedźwiedziom jak dobrze się z nim obchodzono by przychodziły bez obawy.
Ostiacy ( lud zamieszkujący Nizinę Zachodniosyberyjską ) po upolowaniu i zabiciu niedźwiedzia odcinali mu łeb i zawieszali na drzewie po czym gromadzili się wokół drzewa i lamentowali wołając:
– Wiesz kto cię zabił ? – Rosjanie
– Wiesz ,czym ucięto ci łeb ? – Rosyjskim toporem
– A kto ściągnął z ciebie skórę ? – nóż zrobiony przez Rosjan
Postępują w ten sposób ponieważ są przekonani że krążący w okolicy duch zabitego niedźwiedzia napadnie na nich przy pierwszej sposobności.
Mieszkańcy Kamczatki po zabiciu niedźwiedzia i zjedzeniu jego mięsa zrzucali winę na Rosjan i prosili zwierzę , by na nich wywarło swój gniew.Prosili również niedźwiedzia aby powiedział innym niedźwiedziom jak dobrze się z nim obchodzono by przychodziły bez obawy.
Ostiacy ( lud zamieszkujący Nizinę Zachodniosyberyjską ) po upolowaniu i zabiciu niedźwiedzia odcinali mu łeb i zawieszali na drzewie po czym gromadzili się wokół drzewa i lamentowali wołając:
– Wiesz kto cię zabił ? – Rosjanie
– Wiesz ,czym ucięto ci łeb ? – Rosyjskim toporem
– A kto ściągnął z ciebie skórę ? – nóż zrobiony przez Rosjan
Postępują w ten sposób ponieważ są przekonani że krążący w okolicy duch zabitego niedźwiedzia napadnie na nich przy pierwszej sposobności.
Cytat:
Tajemnica was zdradza
Zdążyłem już przeczytać triumfalistyczne komentarze – domyślają się Państwo, z jakich pochodzące kręgów – że moskiewska konferencja prasowa położyła kres wszelkim wątpliwościom, wszystko wyjaśniła i skompromitowała "teorie spiskowe", że, wręcz, wszyscy, którzy zgłaszali wątpliwości powinni się schować, posypać głowy popiołem i więcej się nie odzywać, wina załogi i ewentualnie jej bezpośrednich przełożonych jest już właściwie udowodniona.
Ludzie, którzy podobne rzeczy wypisują, są albo kompletnie oderwani od rzeczywistości i całkowicie pozbawieni umiejętności logicznego rozumowania, albo też najzupełniej cynicznie wypełniają polecenia jakiegoś ośrodka zainteresowanego w upowszechnianiu oczywistego kłamstwa.
W istocie po konferencji rosyjskiej komisji jest jeszcze więcej powodów, by kwestionować oficjalne komunikaty, niż przed nią.
Praktycznie jedyne, co przez ponad miesiąc zdołało owo śledztwo ustalić, to że samolot uderzył w ziemię, bo leciał za nisko. Być może po tak krótkim czasie więcej wymagać nie można, ale z drugiej strony prace komisji okazały się bardzo zaawansowane w części dotyczącej rosyjskiej kontroli lotu, skoro już teraz ponad wszelką wątpliwość wykluczono jakąkolwiek jej odpowiedzialność za wypadek.
Komisja nie ustosunkowała się przy tym do pojawiających się wątpliwości – kwestii zmiany ustawienia radiolatarni na nietypowe, decyzji o niezamknięciu lotniska, uwiecznionej przez białoruskiego fotoreportera pośpiesznej naprawy oświetlenia pasa już po katastrofie etc. Komisja po prostu je zignorowała.
Najważniejsza, sensacyjna wręcz wiadomość w ogóle na konferencji nie została powiedziana, dziennikarze znaleźli ją potem w rozdanych materiałach. To kwestia nie wyłączonego do niemal ostatniej chwili autopilota.
Zdaniem niektórych ma to dowodzić w sposób niezbity winy nieżyjącego już pilota, na którego uporczywie zwalana jest – niekiedy w imię zupełnie nieskrywanych racji geopolitycznego pragmatyzmu – odpowiedzialność za całe nieszczęście.
Zdaniem ludzi obeznanych z lotnictwem znaczy to jednak coś zupełnie innego. Że załoga samolotu wcale nie lądowała, dokonywała dopiero wstępnego zniżenia. Zatem – że po prostu nie zdawała sobie sprawy, na jakiej faktycznie znajduje się wysokości.
Z tego logicznie płyną tylko dwa wnioski. Albo że pilot i cała załoga byli skończonymi amatorami, którzy popełnili dziecinny i kompromitujący ich błąd – albo, że byli zmyleni co do najistotniejszych parametrów lotu.
Mógł ich zmylić błąd kontroli lotów, na przykład podanie nieprawdziwych danych co do ciśnienia atmosferycznego na płycie lotniska, albo błąd przyrządów pokładowych. Ten z kolei mógł być spowodowany zakłóceniami powodowanymi przez jakieś działające w okolicy urządzanie – zakłócenia przypadkowe, bądź, nie można tego w świetle posiadanej wiedzy ani potwierdzić, ani wykluczyć, świadome.
Całe śledztwo oddano w ręce rosyjskie, łamiąc w tym celu prawo i post factum uznając samolot specjalnego pułku wojskowego za maszynę cywilną. Nadzoruje je komisja, która – jako certyfikująca i lotnisko smoleńskie, i zakłady remontujące niedawno samolot – orzeka we własnej sprawie, oraz prokurator, który swej całkowitej dyspozycyjności wobec Putina dowiódł w sławnych procesach politycznych i postępowaniach przeciwko opozycjonistom.
O staranności w zbieraniu poszlak i dowodów wystarczająco wiele mówi pozostawienie na miejscu katastrofy jednego z paneli aparatury pokładowej.
Co jednak niepokoić musi najbardziej, to obsesyjna tajemnica, jaką okrywane są szczegóły śledztwa. Być może są powody, dla których "czarne skrzynki" muszą jeszcze pozostawać w Moskwie, ale na pewno nie ma powodu, aby nie ujawnić już teraz zawartych na nich zapisów, choćby tylko ich części, jeśli nie zostały dotąd do końca odcyfrowane.
Nie ma żadnego racjonalnego powodu, żeby ukrywać źródła danych o parametrach lotu, poprzestając jedynie na tym, co komisja już opracowała, zinterpretowała i uznała za stosowne pokazać.
Ta obsesyjna tajność jest nie tylko po stronie rosyjskiej. Rząd polski dysponuje trzecią, nadprogramową "czarną skrzynką", która znajdowała się w samolocie. Dysponuje także zdjęciami satelitarnymi przebiegu katastrofy, które przekazali Polsce sojusznicy z NATO. One także są ukrywane.
Dlaczego
Powtórzę – nie ma żadnego uczciwego powodu. Tajemnica śledztw uzasadniona jest tam, gdzie są podejrzani, którzy wiedząc, iż śledztwo jest na ich tropie, mogliby zyskać wskazówkę, jak je mylić, jak zacierać tropy, które dowody zniszczyć. W tym wypadku taki czynnik nie występuje. Jeśli nawet ujawniono by tylko część rozmów załogi samolotu z wieżą, w niczym to nie zaszkodzi odcyfrowywaniu reszty. A jeśli rządowi zależy na ucięciu spekulacji, to właśnie ujawnienie tego, co już wiadomo, ucięłoby je najskuteczniej.
Niestety, nie sposób wskazać innego powodu utajniania danych, niż obawa przed prawdą. Tajemnica, jak wiele razy to bywało w czasach "realnego socjalizmu", paradoksalnie, demaskuje tych, którzy ją narzucają. Kto się tej prawdy boi i dlaczego?
Rafał A. Ziemkiewicz
http://blogmedia24.pl/node/30239
http://www.niezalezna.pl/article/show/id/34367
Cytat:
EKSPERCI OD NAWIGACJI SATELITARNEJ: TO BYŁ ZAMACH
Informacja, że Tu-154 podchodził do lądowania prawie do końca na autopilocie, w 100 proc. potwierdza tezę, że załogę wprowadzono w błąd przy użyciu tzw. meaconingu – twierdzą Marek Strassenburg Kleciak, specjalista ds. systemów trójwymiarowej nawigacji, i Hans Dodel, ekspert od systemów nawigacji i wojny elektronicznej, autor książki „Satellitennavigation”.
Z raportu rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego wynika (zauważyła to telewizja TVN24), że samolot
prezydencki podchodził do lądowania na autopilocie, który sterował zarówno wysokością, ciągiem, jak i kursem
rządowej maszyny. Wyłączenie autopilota nastąpiło 5,4 sekundy przed uderzeniem w pierwszą przeszkodę.
To bardzo ważna informacja. Autopilot jest urządzeniem do automatycznego sterowania samolotem, pobierającym do tego celu dane z GPS i innych wskazań przyrządów pokładowych. Dodajmy, że wyłącza się go jednym ruchem ręki, a więc w ciągu sekundy można – jeśli jest taka potrzeba – przejść na sterowanie „ręczne”.
Ostatni etap przed lądowaniem na autopilocie to przelot przez kolejne, blisko obok siebie leżące tzw. waypoints: 10 km przed pasem / wysokość 500 m, 8 km / 400 m, 6 km / 300 m, 4 km / 200 m, 2 km / 100 m – ten ostatni punkt to tzw punkt decyzji i wysokość decyzyjna: jesli pilot nie widzi tutaj pasu startowego, to MUSI zrezygnować z lądowania i polecieć na inne lotnisko. Tymczasem załoga polskiego samolotu (w tak trudnych warunkach pogodowych) wyłączyła pilota dopiero 5 sekund przed katastrofą, mimo że – jak już zaznaczyliśmy – można to zrobić w sekundę.
Dziennik "Fakt", powołując się na rosyjskiego prokuratora, który słyszał rozmowy w kokpicie, napisał kilka dni temu, że parę sekund przed tragedią piloci – dotąd spokojni – zaczęli wołać: "Daj drugi… W drugą!" Musiał być to po prostu pierwszy moment, w którym załoga zorientowała się, że jest w złym miejscu i na złej wysokości – prawdopodobnie minęli wtedy znajdującą się tam antenę NDB.
Dlaczego piloci schodzili spokojnie do lądowania na autopilocie i dopiero kilka metrów nad ziemią zorientowali się, że samolot jest tak nisko? Wytłumaczenie jest tylko jedno: autopilot opierał się na błędnych danych satelitarnych.
To, że 10 kwietnia pod Smoleńskiem odbiór GPS w Tu-154 był zakłócony – co doprowadziło do błędu pozycji samolotu w pozycji horyzontalnej – jest oczywiste. Najprostszą metodą takiej agresji jest meaconing, polegający na nagraniu sygnału satelity i ponownym nadaniu go (z niewielkim przesunięciem w czasie i z większą mocą) na tej samej częstotliwości w celu zmylenia załogi samolotu. W przypadku Tu-154, podchodzącego właśnie do lądowania, wystarczyłoby niewielkie przekłamanie sygnału, by doprowadzić do tragedii. Meaconing można "ustawić" z precyzją do 0,3 metra, a do zaburzenia prawidłowego działania może dojść ze źródła oddalonego nawet kilkadziesiąt kilometrów od samolotu. W podobny sposób można też zmylić wysokościomierz radiowy. Gdyby dodać do tego przekazanie nieprawdziwej wartości ciśnienia barometrycznego (Rosjanie nie poinformowali dotąd, jakie ciśnienie podali dowódcy Tupolewa), załoga samolotu była – nawet przy dużo lepszej widoczności niż ta, która panowała w Smoleńsku – bez szans. Charakterystyczne ukształtowanie terenu przed lotniskiem Smoleńsk-Siewiernyj – rozległa niecka – stanowiło dodatkową gwarancję powodzenia ataku.
Wskazania wysokości przez GPS nie były prawidłowe, ale mimo wszystko wystarczające, by uruchomić EGPWS (system ostrzegający pilotów o odległości samolotu od gruntu). Jego sygnał ostrzegawczy włącza się, gdy samolot schodzi poniżej 666 metrów nad ziemią. Piloci słusznie zignorowali ostrzeżenie EGPWS (jako że jego zadaniem jest ostrzegać przed zbliżającą się ziemią i robi on to za każdym razem, kiedy się laduje) i lecieli dalej, oczekując, że za jakiś czas zobaczą pas startowy. Problem w tym, że EGWPS także opiera się na pomiarach położenia uzyskanego z odbiornika GPS i wysokości z wysokościomierza radiowego: Tu-154 wkrótce znalazł się więc 5 metrów nad ziemią. Piloci nie zdążyli nawet poszukać wzrokiem pasa startowego… Jeszcze raz powtórzmy: skoro samolot leciał na włączonym autopilocie, to piloci wierzyli, że są znacznie wyżej i w innej pozycji.
Dla laików wątpiących w techniki rodem z Jamesa Bonda: od czasu lotniczych zamachów terrorystycznych w Nowym Jorku na World Trade Center w prawie wszystkich krajach świata używa się meaconingu do ochrony obiektów specjalnego znaczenia, takich jak np. elektrownie atomowe.
Atak na przyrządy nawigacyjne można stwierdzić po analizie czarnych skrzynek. Niestety, rejestratory lotu to nośniki magnetyczne i usunięcie śladów meaconingu – zwłaszcza dla służb znających od podszewkę budowę Tu-154 i jego przyrządów – nie jest trudnym zadaniem. Wystarczy, żeby nikt im w tym nie przeszkadzał.
Marek Strassenburg Kleciak
specjalista ds. systemów trójwymiarowej nawigacji
Hans Dodel
ekspert od systemów nawigacji i wojny elektronicznej, autor książki „Satellitennavigation”
Dokładna analiza opinii polskiego i niemieckiego eksperta na podstawie najnowszych danych już w następnym numerze "Gazety Polskiej"
http://www.niezalezna.pl/article/show/id/34367
Mieszkańcy Kamczatki po zabiciu niedźwiedzia i zjedzeniu jego mięsa zrzucali winę na Rosjan i prosili zwierzę , by na nich wywarło swój gniew.Prosili również niedźwiedzia aby powiedział innym niedźwiedziom jak dobrze się z nim obchodzono by przychodziły bez obawy.
Ostiacy ( lud zamieszkujący Nizinę Zachodniosyberyjską ) po upolowaniu i zabiciu niedźwiedzia odcinali mu łeb i zawieszali na drzewie po czym gromadzili się wokół drzewa i lamentowali wołając:
– Wiesz kto cię zabił ? – Rosjanie
– Wiesz ,czym ucięto ci łeb ? – Rosyjskim toporem
– A kto ściągnął z ciebie skórę ? – nóż zrobiony przez RosjanPostępują w ten sposób ponieważ są przekonani że krążący w okolicy duch zabitego niedźwiedzia napadnie na nich przy pierwszej sposobności.
A u nas jak się sprawą katastrofy za bardzo interesujesz i nie łykasz kitu od Ruskich , to jesteś oszołom i spiskowiec.
Najbardziej porażają komentarze na różnych portalach gdzie się z katastrofy szydzi , a każdy głos rozsądku nazywa debilnym.Inteligencja grzecznie przyjmuje to co się im do główki wkłada.Samodzielne myślenie jest zbyt męczące.
Cytat:
Zagadka autopilota
Z opublikowanych wczoraj ustaleń Międzynarodowego Komitetu Lotniczego (m.in: wyborcza.pl/1,76842,7908997,Na_pewno_zawinili_ludzie.html) najbardziej zdziwił mnie wątek dotyczący włączonego autopilota. A konkretnie informacja, że autopilot prowadził samolot aż do momentu rozpoczęcia manewru „go around” (poderwania maszyny), czyli jakieś 5 sekund przed ścięciem pierwszego drzewa.
Użytkownik „blanka” napisał w komentarzu pod jednym z ostatnich wpisów na moim blogu: „Wszelkie znaki na niebie i ziemi (…) wskazują, że było to lądowanie w trybie automatycznym. Ja nie twierdzę, że lądowanie automatyczne nie istnieje, tylko czy w tym dokładnie wypadku mogło mieć to miejsce i czy w ogóle było możliwe. Jak autopilot "dogaduje się" z radiowysokościomierzem?”
Otóż owszem, procedura „autoland” istnieje, ale absolutnie nie mogła być stosowana w Smoleńsku. Polega na tym, że autopilot może prowadzić samolot do samego końca, łącznie z hamowaniem na pasie. Autopilot nie dogaduje się bynajmniej z wysokościomierzem (te nie są dokładne – a przy autolandzie np. 2 metry błędu spowodowałyby ciężkie klapnięcie na pasie, a 10 metrów już poważne problemy), tylko z wiązką sygnału radiowego ILS nadawaną z ziemi, która prowadzi samolot jak po sznurku. Problem w tym, że wykonanie autolandu wymaga ILS kategorii III. Smoleński nie miał żadnego ILS (nawet kat I) i piloci o tym wiedzieli. Statek nie może płynąć w stronę latarni morskiej, która… nie istnieje. Próba autolandu odpada.
Jednak podane przez MAK wcale nie świadczą o próbie autolandu. Samolotem takim jak TU-154 leci się na autopilocie przez 95% czasu, choćby ze względu na komfort pasażerów (łagodniejsze manewry). Ręcznie wykonuje się samo przyziemienie i ostatnią fazę podejścia. W zależności od warunków pogodowych i rodzaju podejścia autopilota wyłącza się na różnych wysokościach, ale jedno jest pewne: najpóźniej na wysokości decyzyjnej, czyli wysokości, gdzie pilot musi widzieć pas i podjąć decyzję, czy zdoła wylądować. W podejściach precyzyjnych (ILS) to może być bardzo nisko, nawet 30-60 metrów nad pasem, ale w Smoleńsku, przy podejściu NDB – co najmniej 100 metrów.
Włączenie autopilota stawia więc pod dużym znakiem zapytania tezę, że piloci popisali się ułańską fantazją i postanowili sprawdzić, czy nie zobaczą jednak przez mgłę ziemi. Gdyby tak było – bez wątpienia pierwsze, co by zrobili, to wyłączenie automatycznego sterowania, aby móc ręcznie regulować prędkość zniżania. Nie robi się takich manewrów na autopilocie, wyłącza się go zawsze, gdy dochodzi do sytuacji niestandardowej lub niebezpiecznej, bo on przystosowany jest tylko do sytuacji typowych i normalnych. Przenosząc to do bardziej zrozumiałego dla laików świata samochodów: wyobraźcie sobie, że pędzicie jednopasmową drogą we mgle z zablokowaną przez tempomat prędkością 100km/h i ustalacie, że w wypadku zauważenia czerwonych świateł tylnych samochodu przed wami za żadne skarby nie wyłączacie tempomatu, tylko zjeżdżacie na lewy pas bez zmieniania prędkości, może uda się wyprzedzić…. Bez sensu.
Zresztą bardzo trudno byłoby zaprogramować autopilota do wykonania takiego manewru, bowiem ustawia się na nim nie tylko prędkość zniżania, ale i wysokość docelową, z dokładnością do 100 stóp (30 metrów). Aby znaleźć się tam, gdzie się znaleźli, piloci musieliby ustawić na panelu autopilota wysokość docelową… poniżej poziomu lotniska!
Powiecie: zaraz, zaraz, przecież to mogło się zdarzyć! Owszem, tłumaczyłoby to sporo, ale pomijając nawet fakt, że błąd ten przeoczyć musiałyby aż 4 osoby w kokpicie (a ich zadaniem jest sprawdzanie się nawzajem), to takiej teorii zaprzecza profil pionowy ostatnich sekundach lotu. Wiemy już, że po przekroczeniu wysokości decyzyjnej samolot zaczął się gwałtownie zniżać – a więc ktoś musiałby nie tylko ustawić złą wysokość docelową, ale w pewnym momencie zmienić na panelu autopilota prędkość zniżania, i to na niespotykanie dużą. Tego już przez pomyłkę zrobić nie można.
I jeszcze jedna zagadka: 18 sekund przed katastrofą system TAWS zaczyna się drzeć: „pull up, pull up!”. Punkt pierwszy procedury w takim wypadku brzmi: „Autopilot – off”. Pilot natychmiast naciska przycisk TOGA, który ma pod palcem na wolancie, odłączający autopilota. Tymczasem MAK podał, że nastąpiło to 5 sekund przed katastrofą. Różnica wynosi 13 sekund – kawał czasu!
Słowem – coś tu jest nie tak! Dla mnie to wszystko się wyklucza, bo jak można na autopilocie gwałtownie zbliżać się do ziemi i trzymać go włączonego nawet po ostrzeżeniu TAWS? To się nie trzyma kupy. Przyszła mi do głowy jeszcze jeden pomysł: autopilot mógł być włączony w trybie horyzontalnym (czyli sterował położeniem poziomym), aby samolot leciał w osi pasa (co do pewnego momentu się udawało), a piloci sterowali samodzielnie położeniem pionowym (tryb wertykalny). To jest możliwe i czasami tak się robi. Tyle, że MAK podał też, że włączony był „automat ciągu” (automatyczne sterowanie pracą silnika), a ten sprzęgnięty jest z trybem wertykalnym autopilota.
Słowem: komitet serwuje nam albo półprawdę, albo tak zwaną g… prawdę.
http://zulusmjz.blog.interia.pl/?blo…05&yearID=2010
http://lotnictwo.net.pl/3-tematy_ogolne/15-wypadki_i_incydenty_lotnicze/24626-2010_04_10_tu_154_samolot_prezydenta_rp_rozbil_sie_pod_smolenskiem-67.html
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100518&typ=po&id=po01.txt
Nie umiem wyobrazić sobie sytuacji, w której rozbija się samolot z prezydentem Stanów Zjednoczonych i Stany Zjednoczone pozostawiają śledztwo Rosjanom
Pozostawienie inicjatywy w rękach Rosjan to błąd
Z Zuzanną Kurtyką, wdową po prezesie Instytutu Pamięci Narodowej Januszu Kurtyce, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Minął już ponad miesiąc od tragedii z 10 kwietnia. Pani zdaniem, przebieg śledztwa w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu jest rzetelnie relacjonowany?
– Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Rodziny ofiar katastrofy nie są informowane o postępach śledztwa. Wiem tylko tyle, co relacjonują media, dlatego ciężko mi powiedzieć, czy są to rzetelne i sprawdzone wiadomości. Media mają to do siebie, że generują sensacje, a nawet skandal, i dużo jest informacji właśnie tego typu.
Z tego można wywnioskować, że nikt do Pani nie dotarł oficjalnie z żadnymi informacjami na temat dotychczasowych ustaleń z dochodzenia w tej sprawie?
– Rzeczywiście, nikt się ze mną nie kontaktował i z tego, co wiem, inne rodziny, a przynajmniej te, z którymi mam kontakt, też nie mają żadnych informacji poza medialnymi. Niepokojące dla mnie jest również to, że informacje o śledztwie jakby wyciekały na zewnątrz i są podawane do mediów w sposób przynajmniej dla mnie dziwny, bo albo się mówi wszystko, albo się nie mówi nic.
Mogłaby Pani podać konkretny przykład?
– Niedawno usłyszałam w telewizji słowa jednego z prokuratorów prowadzących śledztwo, że ludzie w samolocie używali telefonów komórkowych. Dla mnie jest to absurd i w pewnym sensie próba zrzucania winy na umarłych, którzy nie mogą się bronić przed bzdurnymi zarzutami. Ktoś, kto odbiera taką informację, może wysnuć wniosek, że samolot był wypełniony kilkudziesięcioma samobójcami. Takie podawanie wiadomości przez prokuratora, który z jednej strony zarzeka się, że nie będzie nic mówił, a z drugiej jakby mimochodem podaje "rewelację", która idzie w świat, tworzy rzeczywistość, generuje spekulacje, a przy tym bardzo rani rodziny ofiar, jest ze wszech miar niestosowne. Przynajmniej dla mnie, ale chyba też dla innych rodzin, była to bardzo bolesna wiadomość. Osobiście jestem rozczarowana – choć to chyba bardzo łagodne słowo – sposobem, w jaki w tym momencie traktowane są rodziny tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem.
Ma Pani pełne zaufanie do tego, jakie kroki podejmują polskie władze w celu wyjaśnienia katastrofy?
– Nie jestem prawnikiem, ale jestem osobą, którą ta tragedia dotknęła osobiście. Moje zdanie w tej sprawie jest jednoznaczne. Mam pretensje do polskich władz, że śledztwo zostało praktycznie całkowicie pozostawione w rękach Rosjan. Myślę, że można było doprowadzić do tego, by śledztwo było prowadzone wspólnie. Nie umiem sobie też wyobrazić sytuacji, w której, dajmy na to, rozbija się samolot z prezydentem Stanów Zjednoczonych i Stany Zjednoczone pozostawiają śledztwo Rosjanom. Dla mnie jest to po prostu niemożliwe. Ustępując Rosjanom, oddając im całkowicie inicjatywę, wygenerowaliśmy sobie problem na następne dziesięciolecia. Obawiam się, że niezależnie od wyników śledztwa, nie mając kontroli nad jego przebiegiem, będziemy mieć poczucie, że być może zostaliśmy gdzieś oszukani. Historia naszych stosunków z Rosjanami jest bardzo wymowna i nie ułatwia rozwiązania tej sprawy. Dlatego należało dołożyć wszelkich starań, by nie było miejsca na jakiekolwiek niedomówienia. Boli też fakt, że jako Polacy poddaliśmy się, i to już na starcie, nie próbując nawet czegokolwiek zrobić. Zapewniam, że nie jest mi miło o tym mówić, zwłaszcza że w tej katastrofie zginęła najbliższa mi osoba.
Wraz z synami oraz innymi rodzinami ofiar katastrofy podpisała się Pani pod listem otwartym w obronie dobrego imienia pilotów Tu-154M. Skąd taki gest?
– Według mnie, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jestem przekonana, że zarówno kapitan prezydenckiego samolotu, jak i cała jego załoga zrobili wszystko, co tylko było w ich mocy, żeby uratować pasażerów, niezależnie od tego, kim by oni nie byli. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogło być inaczej. Zresztą nie ma żadnych dowodów na jakąkolwiek winę pilotów, żadnych. W tej sytuacji nie można nikogo potępiać. Na pogrzebie majora Arkadiusza Protasiuka nie było żadnego przedstawiciela władz. To niesprawiedliwe. Powtórzę jeszcze raz: jestem przekonana, że załoga zrobiła wszystko, co było możliwe, aby uratować pana prezydenta i wszystkie osoby, które były w tym samolocie.
Wobec PiS oraz prezesa Jarosława Kaczyńskiego formułowane są zarzuty wykorzystywania tragedii katyńskiej jako elementu kampanii wyborczej, zwłaszcza gdy publicznie zadają pytania na jej temat. Czy, według Pani, przeżywanie żałoby w ogóle może być odczytywane w kategoriach walki partyjnej?
– Nie potrafię zrozumieć, jak w ogóle można w ten sposób mówić. Jest to co najmniej dziwne. To jakby próba ingerowania w bardzo osobiste uczucia bliskich ofiar, niejako sugerowanie im, co mogą, a czego nie, co jest polityką, a co nie. Czy prezes Kaczyński ma się odciąć od tego, że przeżywa śmierć brata, ma być marionetką…? To jakby próba zawłaszczania czy kreowania pewnej rzeczywistości przez niektóre środowiska, rzeczywistości, która ma być taka, a nie inna. Jarosław Kaczyński ma prawo być człowiekiem i zachowywać się po ludzku. Tego prawa nikt nie może mu odmówić.
W jakich okolicznościach dowiedziała się Pani o katastrofie prezydenckiego samolotu?
– Kiedy rano w sobotę, 10 kwietnia, byłam w drodze na konferencję, zadzwoniła do mnie mama z informacją, że usłyszała w radiu komunikat o tym, iż pod Smoleńskiem rozbił się samolot prezydencki…
Wiedziała Pani, że mąż był na pokładzie?
– Tak.
Potem był pobyt w Moskwie i identyfikacja zwłok męża…
– Trzeba było dużo samozaparcia… Prawdę mówiąc, potraktowałam to jako obowiązek, po prostu jako zadanie do wykonania. Pojechałam do Moskwy, bo wiedziałam, że tak muszę się zachować. Tak samo podszedł do tego mój syn. Myślę, że takie podejście pomaga człowiekowi być twardym, pomaga przejść przez takie trudne i niespodziewane sytuacje. Myślę, że po naszych doświadczeniach w Moskwie jestem teraz mocniejsza
Kto i kiedy zaproponował wyjazd do Moskwy i jak przebiegała jego organizacja?
– Nikt nie zaproponował mi wyjazdu do Moskwy. Stąd mój wewnętrzny żal, który pozostanie na długo.
Czy dobrze rozumiem, że po katastrofie nikt z przedstawicieli władz się do Pani nie zgłosił?
– Dokładnie tak. O tym, że dla rodzin katastrofy organizowany jest wyjazd do Moskwy, dowiedziałam się w niedzielę, 11 kwietnia, przed południem z informacji zamieszczonych na pasku w jednej ze stacji telewizyjnych. Tam też były podane telefony.
Jak przebiegała organizacja samego wyjazdu?
– Panował pewien chaos informacyjny. Kiedy w końcu udało mi się dodzwonić pod wskazany numer i porozmawiać z koordynatorem, dowiedziałam się, że mogę lecieć razem z dziećmi. Jeszcze tego samego dnia, w niedzielę, dotarliśmy do Warszawy i wraz z innymi rodzinami wylecieliśmy do Moskwy.
Oceny poszczególnych rodzin co do sposobu traktowania przez rosyjskie służby są zróżnicowane. Jak Pani i osoby Pani towarzyszące byli traktowani?
– Pobyt w Moskwie był bardzo dobrze zorganizowany przez Rosjan. Właściwie nikt nam się nie naprzykrzał i przez cały czas mieliśmy zagwarantowaną pomoc medyczną, opiekę psychologów, którzy się nami zajmowali. Dotyczy to także obsługi hotelowej, która była bardzo miła i gotowa do niesienia wszelkiej pomocy. Byliśmy także chronieni przed fleszami aparatów fotoreporterów i dziennikarzami. Rosjanie byli bardzo dyskretni. Mieliśmy do dyspozycji zorganizowane na ten czas kaplice zarówno w Instytucie Medycyny Sądowej, jak i w hotelu.
Na czym polegały procedury i jak przebiegała sama identyfikacja ciał?
– Każdą rodziną zajmowały się trzy osoby: rosyjski śledczy, polski tłumacz i psycholog. Na początku zbierano dane osobowe od rodzin, które przyjechały do identyfikacji. Pytano o dokładny opis ofiary: wygląd, znaki szczególne, ubranie, jakie ewentualnie rzeczy mogła mieć przy sobie, typu biżuteria, zegarek, telefon komórkowy czy chociażby pamiątki. Na podstawie tego, co mówiliśmy, odszukiwali w swoich materiałach najbardziej dopasowane do tego opisu ciało ofiary. Pierwszego dnia, w poniedziałek, nie znaleziono żadnego ciała pasującego do naszego opisu.
Co było w kolejnych dniach?
– Drugiego dnia Rosjanie zwiększyli swą bazę danych o opis rzeczy i cała procedura rozpoczęła się od czytania tych opisów. Na tej podstawie typowano worki z rzeczami i przypisanymi do nich numerami, które można było obejrzeć. Rosjanie – prawdopodobnie po to, aby oszczędzić nam dość przykrych przeżyć – nie chcieli pokazywać razem wszystkich rzeczy ofiar. Proszę uwierzyć, że rzeczy te wyglądały okropnie. Właściwie trudno było je porównać z ubraniami. Były bardzo zniszczone, ubłocone i zakrwawione, nie przypominały swoich pierwotnych kolorów. Ponadto kiedy rozpakowano przed nami kilka wytypowanych worków, okazało się, że rosyjskie opisy były bardzo niedokładne. Pokazano nam np. spodnie z lampasami, gdy w opisie nikt o tym nie wspomniał. Po przejrzeniu kilku worków nadal nie byliśmy w stanie w żaden sposób przyporządkować rzeczy do ciała mojego męża.
Jak w końcu udało się zidentyfikować ciało pana Janusza Kurtyki?
– Mąż nie nosił żadnej biżuterii, nie nosił zegarka, zresztą nie miał w ogóle w zwyczaju noszenia jakichkolwiek ozdób. Najwyraźniej nie miał też przy sobie dokumentów, jak to było w przypadku niektórych ofiar. Po drugim dniu byliśmy zrezygnowani i gotowi na powrót do Polski. Pani minister Ewa Kopacz podczas zebrania około północy z wtorku na środę zachęcała rodziny do pozostania, do kontynuowania identyfikacji za wszelką cenę. Ofiarowała też swoją pomoc. Oznajmiła, że jeżeli będzie trzeba, to będzie chodziła z rodzinami od zwłok do zwłok, tak by można było je zidentyfikować. Powiedziała też, że wymusi na Rosjanach, żeby pokazali nam ciała, i właściwie dzięki jej perswazji zostaliśmy jeszcze w Moskwie. W środę pokazano nam zdjęcia wszystkich rzeczy ofiar znajdujące się wreszcie w komputerach. Wytypowane przez nas ubranie udało się zidentyfikować głównie dzięki pomocy polskiego śledczego z Katowic, który wykazał się niesamowitą wiedzą fachową. Oglądając ubranie, właściwie niepodobne do niczego, odnalazł w nim tyle szczegółów, że już w połowie przeglądania byliśmy pewni, że należało ono do męża. Na tej podstawie pozwolono nam obejrzeć przypisane do tych rzeczy ciało, które bez najmniejszych wątpliwości rozpoznaliśmy jako ciało męża.
Dlaczego nie udało się tego zrobić wcześniej?
– Zainteresowaliśmy się tym, dlaczego już pierwszego dnia nie byliśmy w stanie rozpoznać po opisie tak dobrze zachowanego ciała męża. Postaraliśmy się więc o kolejne przejrzenie opisów i wówczas się okazało, że opis ciała rozpoczynał się od określenia: "mężczyzna z jasnymi włosami". W związku z tym już na samym początku odrzucaliśmy ten opis. Kiedy zaczęliśmy dopytywać, okazało się, że jasny kolor włosów to było błoto. Ciała były opisywane bezpośrednio po całej katastrofie, zaraz po wyciągnięciu z samolotu, jeszcze nie umyte. Potem już nie korygowano tego, być może z braku czasu. Przypomnę tylko, że zaraz następnego dnia po katastrofie, a więc niemal natychmiast, spadliśmy Rosjanom na głowę. Być może właśnie na skutek tego pośpiechu – bo trudno tu posądzać Rosjan o jakąkolwiek złą wolę – takie rozbieżności miały miejsce.
Niektórzy krewni ofiar mają zastrzeżenia co do sposobu ich traktowania w Moskwie, określając je np. jako przesłuchania. Tak było w przypadku córki posła Zbigniewa Wassermanna. Czy Pani też odczuła coś podobnego?
– Mnie i synowi zadawano jedynie standardowe pytania.
Wiedziała Pani, że w Moskwie była przeprowadzona sekcja zwłok każdej ofiary? Czy ktoś o tym w ogóle informował, pytał o zgodę?
– Nikt nas nie pytał o zgodę, a o tym, że wszystkie ofiary miały przeprowadzoną sekcję zwłok, powiedziała nam minister Kopacz. Dla mnie jako lekarza jest oczywiste, że w przypadku prowadzenia jakiegokolwiek śledztwa podstawą jest wykonanie sekcji.
Co się stało z rzeczami osobistymi Pani męża?
– Odebrałam je niedawno w Mińsku Mazowieckim. Rzeczy mojego męża były prawdopodobnie w małym neseserze, który wziął ze sobą, albo w kieszeniach płaszcza, który w samolocie po prostu zdjął. Wśród rzeczy, jakie mi zwrócono, były: paszport, dowód osobisty, prawo jazdy, chusteczki higieniczne, guma do żucia, długopisy.
A co się stało z telefonem czy np. komputerem osobistym męża?
– Telefonu nie otrzymałam. Jak nas poinformowano, telefony ofiar zostały zabezpieczone do celów śledztwa. Komputera też nie otrzymałam, zresztą nie wiem, czy mąż miał go ze sobą.
Czy patrząc na coraz to nowsze doniesienia z miejsca katastrofy o znalezionych fragmentach samolotu, rzeczach osobistych ofiar ma Pani poczucie, że w trakcie oględzin tego miejsca rosyjska strona dołożyła wszelkich starań, by czynności te wykonać rzetelnie?
– Nie jestem specjalistą i trudno mi zajmować jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. Myślę jednak, że jest to dość skomplikowana sprawa. Teren, po którym zostały rozrzucone fragmenty samolotu czy rzeczy ofiar, jest bardzo rozległy – tak nam przynajmniej powiedziano. Podobno rzeczy znajdowano nawet w promieniu 1200 metrów. Sądzę jednak, że obszar katastrofy powinien być ogrodzony i zabezpieczony. Choćby po to, by odnaleźć to, co może pomóc w wyjaśnieniu katastrofy, i ochronić przed osobami, które plądrując w tym miejscu, nie zachowują się po ludzku.
Minął już ponad miesiąc od tragedii. Jak wygląda pomoc dla rodzin ofiar deklarowana przez polski rząd?
– Zostały nam wypłacone: zapomoga w wysokości 40 tysięcy złotych i renty zadeklarowane przez rząd dla dzieci ofiar do 25. roku życia, które się uczą, po 2 tysiące złotych brutto.
Czego rodziny ofiar smoleńskiej katastrofy oczekują od państwa? Czego Pani oczekuje?
– Oczekujemy pełnego i rzetelnego wyjaśnienia tej katastrofy. Jako rodzina będziemy walczyć o pełny udział w śledztwie. Otrzymałam już status osoby pokrzywdzonej i myślę, że moi synowie już wkrótce też otrzymają podobne statusy. Jako osobom pokrzywdzonym przysługują nam pewne prawa i będziemy się starali je wyegzekwować.
Ci, którzy dobrze znali Pani męża, podkreślają, że był gorącym patriotą, człowiekiem ceniącym prawdę. Jednak te wartości, którymi żył, zjednywały mu zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Jak mąż znosił ataki kierowane pod jego adresem?
– Wszystkie ataki, krytykę, zresztą niezasłużoną, znosił bardzo źle, choć wcale się z tym nie obnosił, nie okazywał i w zasadzie nikt o tym nawet nie wiedział. Tego po prostu nie było widać. Jednak bardzo się tym przejmował. Tak jest chyba zawsze, kiedy człowiek odczuwa, że dotyka go jakaś forma niesprawiedliwości. Wtedy najbardziej boli. Jeżeli się kogoś gani czy niszczy za zawinione grzechy, to łatwo się z tym pogodzić. Najbardziej bolą zarzuty niesprawiedliwe. Zapewniam, że mężowi nie było z tym łatwo…
Myślę, że wielu Polaków doceniało Janusza jako historyka i jako człowieka. Wielu było takich, którzy poszliby za nim w ogień. Byli jednak i tacy, którzy go ewidentnie nienawidzili. Tak w życiu bywa, kiedy się o coś walczy, kiedy się płynie pod prąd i choć jest niełatwo, to trzeba się z tym pogodzić.
Czy tragedia pod Katyniem zmienia coś w Polakach?
– Symbolika tych wydarzeń jest tak ogromna, że trudno się przed nią obronić. Ona przemawia do każdego z nas i próby jej niszczenia są z góry skazane na niepowodzenie. Dla mnie byłoby ważne, gdyby ta tragedia dokonała zmian w światopoglądzie, w systemie wartości ludzi młodych. Ważne bowiem jest to, jak będzie myślała nasza młodzież, która zawsze reaguje bardzo intensywnie, bardzo emocjonalnie na wydarzenia. Oby ta cała sytuacja zmusiła ich do myślenia o Polsce poprzez pryzmat historii, do poczucia dumy z powodu bycia Polakami, do zastanowienia się, jaką wartość ma tożsamość Narodu. Poprzez tę tragedię cały świat, a szczególnie zwykli Rosjanie, poznali prawdę o Katyniu, prawdę, która nie będzie już nas dłużej dzielić. Szkoda tylko, że prawda ta została okupiona tak wielką ofiarą.
Dziękuję za rozmowę.