Strona główna Działy Śmietnik Teoria małego wybuchu (spiskowa)

Wyświetlanych postów: 10 (wszystkich: 136)
  • Autor
    Wpisy
  • #128188
    SpokoBoyxxx:)
    Członek

    Nie wiem co kiedyś przeskrobał Klich i co ktoś na niego ma, ale dość dziwnie się zachowuje.Dziwnym trafem przekazuje , to co współgra z tezą o złym Kaczyńskim grożącym palcem.
    Do komendy "odchodzimy" się już nie odnosi.Dziś znowu puszcza kolejne szczątkowe info.Cuchnie ten ekspert na kilometr.
    Klich na to: Audycja w Polskim Radiu na Temat katastrofy
    http://www.polskieradio.pl/wiadomosci/swiat/artykul164611.html%5B/size:5116036c82%5D
    http://en.wikipedia.org/wiki/1986_Mozambican_Tupolev_Tu-134_crash
    19 października 1986 r. na terytorium RPA rozbił się Tu-134 z prokomunistycznym prezydentem Mozambiku na pokładzie (oprócz niego w samolocie znajdowały się 43 osoby, w tym kilkunastu ministrów i innych ważnych urzędników tego państwa). Podobnie jak w przypadku katastrofy pod Smoleńskiem, maszyna roztrzaskała się, odchyliwszy się wcześniej o 37 stopni od właściwego toru lotu, a piloci obniżali samolot, zachowując się tak, jakby nie mieli świadomości, na jakiej wysokości się znajdują. Zignorowali też – tak jak polska załoga – sygnał ostrzegawczy GWPS, który włączył się 32 sekundy przed upadkiem. Po katastrofie południowoafrykańska policja zabrała wszystkie czarne skrzynki, odmawiając poddania ich niezależnemu badaniu. Oficjalny raport przygotowany przez śledczych RPA do złudzenia przypominał ustalenia Rosjan ws. katastrofy pod Smoleńskiem. Jego tezy były następujące:
    1) samolot prezydenta Mozambiku był w pełni sprawny,
    2) wykluczono akt terroru lub sabotażu,
    3) załoga nie przestrzegała procedur obowiązujących przy lądowaniu,
    4) załoga zignorowała ostrzeżenia GWPS.
    Rosjanie, którzy w katastrofie stracili wiernego sojusznika, gwałtownie oprotestowali raport komisji południowoafrykańskiej. Oskarżyli władze RPA o zamach polegający na… zakłóceniu sygnału satelitarnego samolotu. Wskazywały na to okoliczności wypadku, bardzo przypominające zresztą – jak już wspomnieliśmy – to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem.
    Po kilkunastu latach okazało się, że w tym akurat przypadku rację mieli komuniści. W styczniu 2003 r. Hans Louw, były agent służb specjalnych rasistowskiego reżimu RPA, przyznał, że samolot został strącony wskutek celowego zakłócenia sygnału satelitarnego przez południowoafrykańskich agentów. Dodał, że w wypadku niepowodzenia ataku maszyna miała zostać zestrzelona przez jedną z dwóch specjalnych ekip."

    Awaria latarni?
    http://www.tvp.info/informacje/swiat/radiolatarnie-na-lotnisku-ulegly-awarii/1854298
    Na WSI24 mecenas rodzin ofiar katastrofy właśnie podważa słowa Klicha.Wspomniał o zastrzeżeniach prokuratury wobec wieży w Smoleńsku.Dziwi go ,że Klich o tym nie mówi , tylko o generale w kabinie pilotów.

    #128191
    SpokoBoyxxx:)
    Członek

    http://www.sfora.pl/Katastrofa-Tu-154-Zawinila-zepsuta-radiolatarnia-a20566
    Piloci odbierali "przerywany" sygnał?
    Do tragedii prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem mogła przyczynić się awaria
    jednej z radiolatarni. Wysyłany przez nią sygnał mógł "przerywać" – informuje polskieradio.pl.
    PILOCI: ZAŁOGA TU-154 ZBYT PÓŹNO WYŁĄCZYŁA AUTOPILOTA>>
    Taką informację
    udało się uzyskać TVP Info od osoby związanej ze śledztwem ws. katastrofy prezydenckiego samolotu
    KATASTROFA TU-154: TO WINA PILOTÓW. ZBYT RYZYKOWALI>>
    Jaki wpływ miałaby awaria radiolatarni na katastrofę? Według ekspertów mogła sprawić, że systemy samolotu namierzały zupełnie inne źródła impulsów. A przez to piloci mogli mieć złe informacje
    choćby o odległości od lotniska, czy wysokości na której lecą.
    Jeżeli nagle sygnału radiolatarni nie będzie, system może się przełączyć na inną. Potem – jeśli stara powróci do pracy
    – system będzie ją ignorował" – tłumaczy TVP Info Krzysztof Zalewski z magazynu "Lotnictwo".
    Jednak zdaniem Wojciecha Łuczaka, redaktora naczelnego miesięcznika "Raport", choć awaria mogłaby mieć wpływ na katastrofę, to jednak piloci powinni ją zauważyć i "raportować" o takiej sytuacji.
    Piloci jednak nie raportowali – twierdzi Łuczak.

    #128194
    SpokoBoyxxx:)
    Członek

    http://www.niezalezna.pl/article/show/id/34657
    Kowal o katastrofie – Niezależna TV
    PAWEŁ KOWAL O KATASTROFIE – NIEZALEŻNA TV
    Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny "Gazety Polskiej", rozmawia z Pawłem Kowalem – posłem do Parlamentu Europejskiego, byłym wiceministrem spraw zagranicznych.
    Stosunki Polska-Rosja po katastrofie smoleńskiej – rozmowa red Sakiewicza z Pawłem Kowalem (1/2)

    Stosunki Polska-Rosja po katastrofie smoleńskiej – rozmowa red Sakiewicza z Pawłem Kowalem (2/2)

    #128199
    SpokoBoyxxx:)
    Członek

    Komisja Obrony Narodowej – katastrofa pod Smoleńskiem – Antoni Macierewicz i Jerzy Miller

    #128202
    SpokoBoyxxx:)
    Członek

    http://www.nowyczas.co.uk/2010/05/na-czasie-2/
    Na czasie
    Kiedy zaglądam na krajowe strony internetowe, nadal zdumiewa mnie panujące tam wyciszenie. Palikot milczy, jak zaklęty. Ale cisza ta nie jest jednoznaczna, coś jest w niej niepokojącego. Cisza nie jest zresztą (szczególnie w życiu publicznym) stanem naturalnym, niektórych zaczyna już męczyć, o czym dają do zrozumienia słowem i czynem.
    Wypowiedział się profesor Władysław Bartoszewski, a raczej huknął, zanim pomyślał: „Jeśli Jarosław Kaczyński – a w ostatnich dniach już to się rozpoczęło – będzie wykorzystywał wielką stratę, jakiej doznał, jako argument wyborczy, wówczas będę musiał powiedzieć: jestem zarówno przeciwko pedofilii, jak i nekrofilii każdego rodzaju”. Potem pomyślał i prostował, że nie były to „etykiety” tylko „metafory”.
    A jakie to ma znaczenie? Niewielka różnica, metafora może być nawet bardziej skuteczna w zatruwaniu dyskursu publicznego, szczególnie wtedy kiedy wypowiada ją „autorytet moralny”. Z drugiej strony, jak odróżnić w medialnej wypowiedzi „etykietę” od „metafory”, jak ją stylistycznie wzmocnić i dookreślić, żeby wątpliwości nie było?
    Jakby na to nie spojrzeć, mamy w polskiej debacie, miesiąc po tragedii narodowej, nowe słowo – nekrofilię. Wprowadził je polityk, który kilkanaście lat temu w swojej autobiograficznej książce przekonywał uwikłanych w różne układy rodaków, że „warto być przyzwoitym człowiekiem”. Teraz okazuje się, że „przyzwoitość” jest również kategorią wieloznaczną. Czy jest etykietą, metaforą, a może pustym słowem?
    Zachęceni wypowiedzią profesora (który, trzeba przyznać, wystąpił na scenie austriackiej a nie polskiej) przełamali w sobie wewnętrzne wyciszenie kolejni animatorzy debaty publicznej w Polsce. Stefan Niesiołowski, z nominacji PO wicemarszałek Sejmu, zaniepokoił się informacją, że Marta Kaczyńska, córka tragicznie zmarłego prezydenta, wesprze kampanię wyborczą stryja Jarosława. Zaangażowanie Marty – rozwódki, podkreśla poseł – świadczy o nieszczerości jej żałoby i smutku. Busola wrażliwości posła Niesiołowskiego nieubłaganie nagradza i karci pogrążonych w bólu.
    Wyciszenie męczy nie tylko polityków. Coraz głośniej w obozie publicystów, i to oni – jak twierdzą obserwatorzy sceny politycznej – rozegrają w imieniu popieranych przez siebie ugrupowań tę kampanię wyborczą. Swoje rozważania rozpoczynają sakramentalnym, że: „nie czas i miejsce na takie analizy”, niemniej pisać trzeba, oświecać, wskazywać, wyjaśniać właśnie teraz, kiedy Polska znalazła się w tak trudnej sytuacji.
    Sytuacja trudna, uwidoczniła jednak, jak bardzo sprawne okazały się struktury państwowe – pisze w „Gazecie Wyborczej” Janusz Majcherek. Wcześniej był publicystą „Rzeczpospolitej”. Z zawodu filozof, podejmuje się więc (chociaż nie czas i miejsce) próby uporządkowania symboli, które wtargnęły z powodu katastrofy smoleńskiej do życia społecznego. Najciekawszą refleksją autora jest koncepcja państwa jako zakładu pogrzebowego. Jego zdaniem odgrzewanie retoryki IV RP trafi w tej kampanii w próżnię. Dlaczego? Proste, wszyscy widzieli, jak sprawnie funkcjonowały struktury państwowe, i jak dobrze III RP poradziła sobie z organizacją pogrzebów ofiar katastrofy. Dodaje przy tym, że był to jednocześnie pogrzeb IV RP. Trumna – podkreśla publicysta – nie może być symbolem mitu założycielskiego, jest symbolem końca, a w wyjątkowych sytuacjach pozwala uniknąć niechybnej przegranej i politycznego niebytu. W tym miejscu podaje autor kilka sugestywnych przykładów: śmierć oszczędziła Piłsudskiemu goryczy klęski wrześniowej, Sikorskiemu komunistycznego zniewolenia, Lechowi Kaczyńskiemu przegranych wyborów i odejścia z polityki w niesławie zmarnowanej prezydentury.
    Cmentarna politologia nie jest czymś nowym w polskiej tradycji, niemniej zaskakują mnie te przewrotne szarady. I pomyśleć, że z autorem pobieraliśmy nauki u tych samych profesorów i czytaliśmy podobne książki, a jednak nie znajduję w sobie podobnego optymizmu. Śmiem sądzić, że zakres działania państwa to trochę więcej niż organizowanie pogrzebów, że – niestety – państwo polskie nie zdało egzaminu w tych ekstremalnych warunkach. Chodzi przede wszystkim o przebieg prowadzonego śledztwa w sprawie katastrofy, w której zginęła głowa państwa
    Zgoda polskiego rządu na prowadzenie śledztwa przez Rosjan jest bezprecedensowa. Jak się okazało, nasi urzędnicy nie znali nawet prawa międzynarodowego, na które się powoływali. Na decyzję polskiego rządu wpływ miała wola polityczna – stara, znana doktryna „o wzajemnej współpracy i przyjaźni”, a nie wymogi prawa i wypełnienie podstawowego obowiązku rządu, czyli dbania o bezpieczeństwo kraju i obywateli, nie mówiąc już o tym, że jednym z nich był prezydent RP. Jeśli chodzi o badanie przyczyn katastrofy, rząd polski zgodził się na rolę petenta. Karty rozdają Rosjanie. Oddelegowani urzędnicy niewiele wiedzą, premier przychodzi na konferencję prasową nieprzygotowany. Rosjanie nie ujawniają szczegółów dla dobra śledztwa, które, jak się teraz okazuje, potrwa ponad rok. A rząd ma się dobrze.

    #128208
    SpokoBoyxxx:)
    Członek
    #128235
    SpokoBoyxxx:)
    Członek

    Z Naszego Dziennika – Major Protasiuk: "Nie siadamy"
    Cytat:
    Grupa kilkudziesięciu pilotów cywilnych i wojskowych dokonała samodzielnej analizy ostatniej fazy lotu prezydenckiego Tu-154. W ich opinii, załoga nie próbowała lądować na lotnisku w Smoleńsku, a do tragedii doszło z powodu awarii steru wysokości. Takiego zdania jest reprezentujący lotników dr Tadeusz Augustynowicz, oficer Wojsk Lotniczych, koordynator lotnisk wojskowych, wieloletni pracownik LOT.
    W ocenie dr. Augustynowicza poznane dotąd okoliczności katastrofy samolotu Tu-154M oraz wzbudzający kontrowersje przebieg śledztwa wskazują, że winnymi wypadku z 10 kwietnia br. nie są polscy piloci. Zawiodła rosyjska maszyna, a konkretnie jej blok sterowania. Niestety, kluczowe informacje na ten temat nie są ujawniane opinii publicznej. Grupę pilotów wzburzył fakt, że zaraz po katastrofie założono, że Tu-154M był sprawny technicznie, a winą za spowodowanie katastrofy usiłowano obarczyć pilota Arkadiusza Protasiuka, przypisując mu szkolne błędy.
    Z ustaleń rosyjskiego MAK wynika, że autopilot Tu-154M wyłączony został dopiero na 5,4 s przed katastrofą, a TAWS (EGPWS) ostrzegał pilotów na 18 s przed uderzeniem w pierwsze drzewo. – Komisja zapomniała jednak o najważniejszym szczególe: prędkości samolotu. W Tu-154M regulacja wysunięcia podwozia zależy od prędkości i jest automatyczna. Na zdjęciach z katastrofy widać, że koła nie są wypuszczone pod kątem 90 stopni, lecz mniejszym. Jest to 3 z 5 stopni wypuszczenia podwozia, który świadczy o prędkości 360-380 km/h, tymczasem lądowanie odbywa się przy prędkości maksymalnie 250-270 km/h – wyjaśnia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Augustynowicz. Jeśli zatem samolot miałby podchodzić do lądowania – jak sugerują śledczy – to dlaczego leciał tak szybko? W ocenie grupy pilotów, kapitan Protasiuk zdawał sobie sprawę z warunków pogodowych w Smoleńsku, znał też samo lotnisko i nie podejmował ryzyka.
    – Kapitan postępuje bardzo rozważnie, najpierw wykonuje co najmniej dwa kręgi nad pasem (tzw. oblot), a dopiero później decyduje się podejść do lądowania. Podchodzi do tego profesjonalnie: sam, osobiście komunikuje się z wieżą, pomimo że zwykle robi to nawigator albo drugi pilot. Piloci rozpoczynają ścieżkę zniżania 10 km od progu pasa startowego, na wysokości 500 metrów. Cały czas działają niezwykle ostrożnie, znając komunikaty pogodowe i wiedząc od załogi jaka o problemach lądującego wcześniej Iła-76 – sugerują piloci. Według nastaw autopilota samolot co 2 km miał się zniżać o 100 m, a na wysokości 100 m w odległości 2 km od pasa miała zapaść decyzja o tym, czy lądować. Jeśli tak – piloci przeszliby na ręczne sterowanie. Tak się nie stało. Za to po "wyrzuceniu" podwozia doszło do usterki steru wysokości.
    Tu-154M miał już wcześniej problemy z blokiem sterowania, który uległ awarii na Haiti w styczniu br. (blok ten był wymieniany w czasie zakończonego w grudniu 2009 r. remontu samolotu w zakładach w Samarze). Samolot powrócił do kraju dzięki działaniom pilotów, którzy naprawili usterkę. Po tym incydencie blok powinien być wymieniony przez techników specpułku. Czy tak się stało? Czy w Smoleńsku nowy blok mógł ponownie nawalić?
    O to, jak przebiegała naprawa, zapytaliśmy rzecznika Sił Powietrznych. Czekamy na odpowiedź.
    Wątpliwości mogłaby rozwiać analiza systemu sterowania podwoziem i powiązanych z nim przewodów. W ocenie Augustynowicza, usterka mogła być spowodowana awarią hydrauliki samolotu lub bloku sterowania. Teoretycznie do zablokowania steru wysokości mogłoby dojść także w sposób samoistny (co rzadko się zdarza) lub na skutek celowego działania (to stosunkowo prosta konstrukcja umożliwiająca blokadę sterowania po wypuszczeniu podwozia).
    Walczyli do końca
    W pierwszej fazie lotu z uszkodzonym sterem piloci jeszcze nie zdają sobie sprawy z zagrożenia. – Schodzą nieco za szybko, pod zbyt dużym kątem. Kapitan Arkadiusz Protasiuk nie może wiedzieć, dlaczego tak się dzieje, ale woli dmuchać na zimne. Już na 3 km przed progiem pasa decyduje się zrezygnować z lądowania. Kapitan przekręca gałki sterowania autopilotem, ustawiając maksymalną prędkość i wysokość. Autopilot sterujący ciągiem silników ustawia je na moc startową, a więc maksymalną – uważają piloci.
    Warto zaznaczyć, że ostatnie doniesienia mediów potwierdzają, że na wysokości 80 m miała paść komenda: "odchodzimy", jednak samolot nadal się zniżał. Tu pojawiają się oskarżenia wobec pilotów, że stało się to poniżej tzw. wysokości decyzji. Tymczasem według dokumentacji lotniska Siewiernyj ta wysokość to 70 metrów. Komenda padła więc w dobrym czasie. "Nasz Dziennik" dotarł do osób dysponujących dowodami potwierdzającymi, że decyzja kapitana o rezygnacji z lądowania zapadła około pół minuty przed katastrofą – wówczas mjr Protasiuk miał wyraźnie zakomunikować: "Nie. Nie siadamy".
    – Kapitan Protasiuk poleca nawigatorowi ustawić autopilota tak, aby następny "way-point" (punkt na trasie) znajdował się po przeciwległej stronie pasa – oceniają piloci. Jednak niesterowna maszyna nie pozwoliła na realizację zamierzeń załogi. Samolot się nie wzniósł. W tej chwili ziemia była jeszcze niewidoczna, a samolot gwałtownie przyspieszał. Świadkowie obecni w okolicach lotniska mówili o dziwnym dźwięku silnika – pracującego na maksymalnych obrotach.
    Dużą prędkość samolotu potwierdzają też relacje smoleńskich kontrolerów, którzy usprawiedliwiali swoją późną reakcję na wydarzenia właśnie szybkim biegiem wydarzeń. Dodatkowo z lektury akt śledztwa – o czym mówił mecenas Rafał Rogalski – wyłania się obraz nierzetelnych działań obsługi naziemnej w Smoleńsku.
    Jak MAK dezinformuje
    Po analizie strzępów informacji na temat katastrofy grupa pilotów wytknęła MAK elementy, które nie pasują do obrazu katastrofy serwowanego opinii publicznej. Jak zauważają, przyczyną katastrofy nie mógł być sugerowany błąd pilota, bo w chwili gdy samolot znalazł się na kursie kolizyjnym z ziemią, kierował nim autopilot. Ponadto piloci nie chcieli lądować na smoleńskim lotnisku już kilkadziesiąt sekund przed katastrofą – inaczej dużo wcześniej wyłączyliby autopilota, gdyż ostatnia faza podchodzenia do lądowania odbywa się ręcznie. Także analiza działania systemu TAWS wskazuje, że nie mógł on przekazać pilotom informacji: "Terrain Ahead! Pull up!", ponieważ w tym momencie teren nie był jeszcze przed pilotami, a co więcej, ten tryb ostrzegania był wyłączony przed lotem; gdyby – wbrew instrukcji – był on włączony, zabrzmiałby kilka kilometrów wcześniej. Piloci wskazują też, że nie może być prawdą to, jakoby piloci nie posiadali danych nawigacyjnych lotniska – nie mieli ich na kartce, ale były one w komputerze nawigatora. W przeciwnym razie autopilot nie rozpocząłby ścieżki zniżania. Jak zauważają piloci, informacje rosyjskich śledczych na temat stanu ciał pasażerów tupolewa wskazują, że działała na nie ogromna siła – a to potwierdza dużą prędkość samolotu – niemożliwą do osiągnięcia w ciągu 5 s przy założeniu prędkości początkowej w granicach 250 km/h. Wśród ważnych informacji ze strony MAK brakuje tej o konfiguracji samolotu: o stopniu otwarcia podwozia, pozycji klap, slotów, lotek, płaszczyzny steru wysokości i kierunku, a także hamulców aerodynamicznych, prędkości samolotu. Wiele z tych danych zarejestrowała czarna skrzynka znajdująca się w rękach Rosjan. Czy przemilczenie pewnych informacji świadczy o tym, że są one dla Rosjan niewygodne? Jak to możliwe, że śledczym udało się dość dokładnie opisać trajektorię lotu, skoro prędkość samolotu nie była znana?
    Marcin Austyn

    #128236
    SpokoBoyxxx:)
    Członek
    #128282
    SpokoBoyxxx:)
    Członek
    #128283
    SpokoBoyxxx:)
    Członek

    SMOLEŃSK A ROSYJSKA MENTALNOŚĆ
    Większość Europejczyków zupełnie nie rozumie mentalności ludzi Wschodu – dobrodusznych, życzliwych, sentymentalnych, chętnych do bezinteresownej pomocy, ale również niezwykle labilnych emocjonalnie i skłonnych do największych okrucieństw….
    http://niezalezna.pl/article/show/id/34764

Wyświetlanych postów: 10 (wszystkich: 136)
  • <a href="/login/">Zaloguj się</a> aby odpowiedzieć. Nie masz jeszcze konta? <a href="/login/?action=register">Zarejestruj się</a>.