Darek i Mariusz myśleli jak wielu młodych Polaków Przyjedziemy do Anglii, popracujemy, zarobimy, będzie ok. Przyjechali, pracowali, ale ok nie było. – Gdy się mieszka w Polsce C, gdzie bezrobocie w porywach sięga 30%, gdzie za dobry zarobek uważa się 1500 PLN, gdzie ludzie zabijają nudę pijąc tanie wina pod sklepem, to w takim miejscu
Darek i Mariusz myśleli jak wielu młodych Polaków
Przyjedziemy do Anglii, popracujemy, zarobimy, będzie ok. Przyjechali, pracowali, ale ok nie było.
– Gdy się mieszka w Polsce C, gdzie bezrobocie w porywach sięga 30%, gdzie za dobry zarobek uważa się 1500 PLN, gdzie ludzie zabijają nudę pijąc tanie wina pod sklepem, to w takim miejscu ma się tylko jedno marzenie, uciec, wyjechać jak najdalej – tak swoją historię zaczyna 25-letni Mariusz. Pierwsza wyjechała siostra z mężem. W 2008 roku spakowali walizki, by posmakować emigracyjnego chleba. Po dwóch latach dołączył do nich Mariusz, w domu został najmłodszy brat i nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że ktoś musiał się opiekować rodzicami. I gospodarstwo też komuś trzeba było przepisać.
Region North East, do którego trafili zdecydowanie różnił się od podlubelskich krajobrazów, które do tej pory znali. Wiele fabryk, wiele możliwości pracy dla młodego chłopaka.
Siostra pomogła znaleźć pracę w małej fabryce, gdzie pracowało wielu Polaków, bo Mariusz po angielsku mówił bardzo słabo. – Na początku nie było źle – mówi zapalając papierosa, widać, że rozmowa na temat pracy nadal budzi emocje – nie miałem samochodu to razem z kilkoma kolegami dojeżdżaliśmy autobusem, a że autobusy nie zawsze jeżdżą punktualnie to czasem spóźnialiśmy się do pracy. Szef wiedział o tym i na początku mu to nie przeszkadzało, ale potem zaczął się mnie czepiać. – Tylko do ciebie miał pretensje? – Tak, choć spóźniało się nas więcej, to tylko na mnie się wydzierał. Potem doszło do tego gnębienie mnie przy pracy. Potrafił stać nade mną dwie godziny, patrzyć jak pracuję i co chwila pokrzykiwać na mnie: faster, faster, a jak mówiłem, że pracuję tak szybko jak inni, to mówił, że ja nie mogę pracować jak inni, muszę pracować szybciej. Nie omieszkał też dodawać, jaki to ja jestem leniwy. – Jeśli tak sądził, to dlaczego cię nie zwolnił lub czemu sam nie zmieniłeś pracy?
– Nie mogłem się zwolnić, bo była to jedyna robota, jaka była dostępna dla ludzi, którzy kiepsko mówią po angielsku. Czemu mnie nie zwolnił? Nie wiem, chyba, dlatego, że znalazł sobie kozła ofiarnego, na którym mógł się wyżywać. Najgorzej było podczas wypłaty, bo dostawaliśmy ją co tydzień w biurze. Wtedy wydzierał się na mnie tak, że inni pracownicy stojący w kolejce odchodzili, by nie słuchać jego wrzasków. Potem jeszcze na linii wrzeszczał mi nad głową, że jestem bezużytecznym idiotą. Sytuacja stała się nieprzyjemna tak, że w pewnym momencie pomyślałem, że jak nic zaraz dostanę w twarz, ale jakoś mój pracodawca w porę się opanował. Traktował mnie tak 2 miesiące, aż w końcu nie wytrzymałem i zacząłem chodzić na chorobowe. Po pół roku wywalili mnie z roboty i teraz nie pracuję.
Po wypaleniu paczki i wypiciu piwa opuściliśmy gościnny stolik przed jednym z sunderlandzkich pubów, idąc szukać ofert pracy w Job Centre. Tam też spotkaliśmy Darka. Od słowa do słowa i tym razem już w trójkę zasiedliśmy przy stoliku przed następnym pubem. Ta sama marka piwa, te same papierosy, ale historia trochę inna.
Darek pochodzi z małego miasta na Mazowszu. Przyjechał tu 4 lata temu wraz z żoną i córką. Pracował w fabryce produkującej części samochodowe koło Sunderlandu. Był zatrudniony przez agencję, więc gdy przyszedł kryzys to właśnie „agencyjni” stracili pracę jako pierwsi. Żona pracowała, więc wielkiej tragedii nie było, pieniędzy na czynsz i jedzenie wystarczało , ale dla faceta takiego jak Darek praca jest bardzo ważna.
– Nie chciałem być na utrzymaniu żony, czułem się jak pasożyt, no nie umiem tak i już – mówi z nieukrywanym zdenerwowaniem w głosie. – Szukałem wszędzie, ale łatwo nie było, bo i kryzys i nastroje wśród Anglików, że emigranci zabierają im pracę nie pomagały w szukaniu zatrudnienia. Wybredny nie byłem i wziąłbym jakąkolwiek pracę, ale pracy nie było. W końcu po dwóch miesiącach zatrudniłem się jako „kitchen porter” w restauracji. Robota nie ambitna, ale pieniądze przynajmniej jakieś były. Po 3 miesiącach zaczęły się problemy, bo roboty było dużo, pracowałem po 10-12 godzin dziennie, a pieniędzy dostawałem tyle, co za 8 godzin pracy. Na pay-slipach też żadnych nadgodzin nie było. Tygodnie mijały, a sytuacja się nie zmieniała, w końcu po kolejnej kłótni z supervisorem wyszedłem z pracy i już tam nie wróciłem.
Ciemno już było, kiedy żegnałem się z moimi rozmówcami. Następnego dnia zacząłem zastanawiać się, co ja bym zrobił, gdybym się znalazł w takiej sytuacji jak Mariusz czy Darek, gdzie bym poszedł, kogo prosił o pomoc? Bez pieniędzy, ze słabą znajomością języka? Do prawników nie mam co dzwonić – pomyślałem – potrzebuję kogoś, kto mówi po polsku i kto pomógłby rozwiązać problemy. Potrzebowałem osoby bądź organizacji, a nade wszystko potrzebowałem informacji. Najlepszym źródłem informacji dla Polonii są polskie media. Napisałem post na jednym z portali z prośbą o radę, gdzie mam szukać pomocy. Internauci mnie nie zawiedli. „Lucky”, weteran internetowego forum, poradził, bym poszedł do Citizen Advice Bureau , gdzie mogę zasięgnąć bezpłatnej porady prawnej oraz poprosić o pomoc tłumacza. Wystarczy wejść na stronę www.citizenadvice.org.uk, wpisać swój kod pocztowy, by dowiedzieć się, gdzie znajduje się najbliższe biuro tej organizacji. Gwoli ścisłości należy dodać, że oprócz Internetu istnieje też bardziej tradycyjny sposób szukania informacji, jakim są polonijne gazety. Redakcje doskonale zdają sobie z tego sprawę i zamieszczają na swoich łamach kąciki fachowych porad.
kłopotach to pytajcie, szukajcie, proście o pomoc. Pozostawanie samemu ze swoim problemem jest najgorszym wyjściem z sytuacji, bo choć często mówi się, że największym wrogiem Polaka na emigracji jest drugi Polak, to jednak od czasu do czasu znajdą się życzliwi ludzie, którzy są wyjątkami od tej reguły.
Od czasu mojej rozmowy z Mariuszem i Darkiem minęło już trochę czasu. Mariusz nadal nie może znaleźć pracy i zastanawia się nad powrotem do Polski. Darek miał więcej szczęścia, gdyż udało mu się znaleźć prawnika, który na zasadzie „no win, no fee” postanowił zająć się jego sprawą. Po wymianie korespondencji między kancelarią a pracodawcą nasz rodak otrzymał zaległe pieniądze.
Cezary Niewadzisz
1 comment
1 Comment
dino074
28 lutego 2011, 08:43Na miejscu Mariusza wycisnął bym z tego pracodawcę ostatni grosz, wystarczyło by nagrać parę takich rozmów stalkingowych, może naleźć paru świadków a odszkodowanie mogłoby sięgnąć tysięcy funtów.
REPLY