W Wielkiej Brytanii jest według różnych szacunków od około 200 tysięcy do miliona pracowników z Polski. Ta pokojowa inwazja chętnych do pracy, mało wymagających młodych ludzi jest znakomita dla brytyjskiej gospodarki. Narasta jednak świadomość, że dla Polski taki ”drenaż mózgów” to nic innego, jak katastrofa narodowa. W popołudniowym słońcu na stanowisku numer cztery wrocławskiego dworca
W Wielkiej Brytanii jest według różnych szacunków od około 200 tysięcy do miliona pracowników z Polski. Ta pokojowa inwazja chętnych do pracy, mało wymagających młodych ludzi jest znakomita dla brytyjskiej gospodarki. Narasta jednak świadomość, że dla Polski taki ”drenaż mózgów” to nic innego, jak katastrofa narodowa.
W popołudniowym słońcu na stanowisku numer cztery wrocławskiego dworca autobusowego stoi grupa młodych Polaków. Wśród nich jest Michał Wardas, 24-letni student uniwersytetu. Wyjeżdża, żeby przez następne dwa miesiące pracować jako kelner na wyspie Wight. „Podoba mi się w Wielkiej Brytanii. Ludzie są przyjaźni. W ciągu ostatnich dwóch lat byłem tam już cztery razy” – mówi Wardas i wrzuca swój plecak do liczącego 51 miejsc autobusu, którym przez 20 godzin będzie podróżował do Londynu.
Droga będzie wiodła przez ponury krajobraz środkowej Europy, niemieckie autostrady, Holandię i Eindhoven aż do Wielkiej Brytanii przez Calais i tunel pod Kanałem. Będzie dużo darmowej kawy i filmy na wideo z polskimi komediami i Jasiem Fasolą – być może niezłe wprowadzenie do życia w Wielkiej Brytanii dla Polaków, którzy nie opanowali jeszcze angielskiego. Mama Michała przyszła go pożegnać. „Bardzo mi smutno, że on wyjeżdża – mówi. – Za moich czasów nie można było jeździć na Zachód. Mogliśmy się wybrać tylko do Związku Radzieckiego. Ale to jest już inne pokolenie”.
Paweł Glijerski
W Polsce: specjalista sprzedaży soków owocowych
W Wielkiej Brytanii: jeździ wózkiem widłowym w Tesco.
„Jeśli zna się angielski, łatwo dostać pracę w Wielkiej Brytanii” – mówi Glijerski, który od lutego pracuje w hurtowni Tesco w Milton Keynes. Wszystko było zorganizowane, zanim jeszcze wsiadł do samolotu. Zauważył ogłoszenie w „Gazecie Wyborczej”, najpopularniejszym polskim dzienniku, które brzmiało: „Praca w Wielkiej Brytanii! Doskonałe zarobki!”. Obok numer darmowej linii telefonicznej. Glijerski zadzwonił i dzięki znajomości języka oraz uprawnieniom do kierowania wózkiem widłowym szybko załatwił sobie pracę. Tesco zorganizowało wszystko, w tym wspólne mieszkanie za 60 funtów miesięcznie – więcej, jak zauważa cierpko Glijerski, niż przeciętnie w tej okolicy. Stawki w Tesco, nieco ponad 8 funtów za godzinę, są dobre. Glijerski ukończył z bardzo dobrym wynikiem ekonomię i myśli o przyszłości. Znaczną część zarobków odkłada, żeby zapłacić za dwa mieszkania, które kupił w zeszłym roku we Wrocławiu. „Czasami to przykre, że mając dobre wykształcenie, kręcę się całymi dniami po magazynie – mówi – ale to nie jest robota na stałe”. Kiedy zarobi dostatecznie dużo, chce wrócić do Wrocławia, wprowadzić się wraz z narzeczoną do jednego ze swych mieszkań i podjąć pracę maklera na giełdzie.
Jest zadowolony ze swojej pracy, ale rozumie, dlaczego niektórzy z kolegów krytycznie odnoszą się do najazdu Polaków. „Czytałem w gazecie, że Peugeot zamyka swoją fabrykę w Coventry, i o innych masowych redukcjach zatrudnienia. Mogę więc zrozumieć, co czują ludzie widząc, jak łatwo tu o pracę cudzoziemcom”. Pewien Brytyjczyk skarżył się Glijerskiemu, że to nie w porządku, by on, Polak miał taką dobrą pracę, podczas gdy żona jego, Brytyjczyka jest bezrobotna. „Zapytał mnie, jak tak może być. A ponieważ mam magisterium z ekonomii, mogłem mu to wyjaśnić”.
Scenom dziejącym się w położonym na południowym zachodzie Polski Wrocławiu niezwykłość nadaje ogromna skala owego exodusu. W spokojne dni kierunek „Anglia” obiera sześć autobusów, często jednak jest ich nawet piętnaście. Autobusy są pełne – trzeba wcześniej rezerwować miejsca. Jeśli zważyć, że dwa razy dziennie między Wrocławiem a Stansted lata też Ryanair, szybki rachunek wskazuje, że około 1000 wrocławian każdego dnia wybiera się do Londynu, Liverpoolu, Manchesteru, Stoke i innych miejsc w Wielkiej Brytanii. Nikt nie wie, ilu z nich wraca. Ale skoro lot Ryanairem z Wrocławia do Londynu kosztuje często trzy razy więcej niż do innych miejsc, jasne jest, że większość tego ruchu jest jednokierunkowa.
Michał Wardas należy do największej fali emigracji, jaka od trzech stuleci dociera do Wielkiej Brytanii. Oficjalne dane wskazują, że od czasu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej w maju 2004 roku w Wielkiej Brytanii zarejestrowano 228 tysięcy pracowników z Polski. Inne szacunki sugerują, że jest ich od 350 do 500 tysięcy, a renomowane polskie czasopismo „Polityka” oceniało w zeszłym tygodniu, że do Wielkiej Brytanii wyjechało około miliona Polaków. 83 procent z nich ma mniej niż 34 lata. Ta pokojowa inwazja chętnych do pracy, mało wymagających młodych Polaków jest według zgodnej opinii znakomita dla brytyjskiej gospodarki i tych wszystkich, którzy wcześniej usiłowali znaleźć taniego hydraulika.
Ale jaki ma to wpływ na Polskę, gdzie bezrobocie wynosi 16,5 procent, a przeciętna płaca równa się zaledwie 5226 funtom rocznie? Od jakichś dwóch lat narasta świadomość, że ten „drenaż mózgów” dotykający teraz największy kraj Europy Wschodniej to nic innego jak katastrofa narodowa. „W mojej okolicy, niedaleko Warszawy przestało działać 25 firm – mówi Krystyna Iglicka, ekspert demografii z Centrum Stosunków Międzynarodowych. – Zniknął chłopak, który dowoził mi pizzę, wyjechała fryzjerka. Ogrodnik, który pomagał mi w ogrodzie, pracuje teraz w Wielkiej Brytanii dla pewnego architekta krajobrazu. Zabrał go tam mój znajomy. Zamknięty jest pobliski warsztat samochodowy. Wszyscy wyjechali do Wielkiej Brytanii lub Irlandii”.
Agnieszka Walecka, 36 lat
W Polsce: anestezjolog
W Wielkiej Brytanii: anestezjolog
W 2005 roku, po niemal 14 latach doskonalenia się w zawodzie anestezjologa Walecka zarabiała 1750 złotych (300 funtów), pracując w Dolnośląskim Centrum Chorób Płuc we Wrocławiu. Pomimo zaawansowanej specjalizacji musiała podejmować wieczorami dodatkową pracę, by dorobić do pensji. Mieszkała wraz z matką w segmencie we Wrocławiu. Często zdarzało się, że pracowała bez przerwy 24 godziny i więcej, co jak mówi oględnie, „nie jest dobre dla nikogo, a zwłaszcza dla anestezjologów”.
W zeszłym roku, mając dość pracy przez całą dobę i zniechęcona brakiem możliwości doskonalenia zawodowego dla lekarzy w Polsce, pojechała w ślad za jednym z kolegów do Wielkiej Brytanii. Najpierw znalazła zatrudnienie w szpitalu w Swindon, a od kwietnia pracuje w szpitalu Charing Cross w Londynie. Jej roczna płaca wynosi tu około 45 tysięcy funtów. Wynajmuje dwupokojowe mieszkanie w atrakcyjnej dzielnicy zachodniego Londynu, a wolny czas wykorzystuje na aktualizowanie swojej wiedzy medycznej. (…)
We Wrocławiu, czwartym co do wielkości mieście Polski, liczącym 675 tysięcy mieszkańców, przedstawiciele władz są poważnie zaniepokojeni tym zjawiskiem. Gotyckie kościoły, barokowy uniwersytet i kanały wysadzane wierzbami nadają temu historycznemu miastu nad Odrą wiele nieodpartego uroku. Kilka godzin drogi samochodem stąd są Niemcy, niedaleko Czechy i Sudety. Niegdyś rządzony przez Austriaków, Czechów i Niemców, którzy odeszli stąd w 1945 roku, Wrocław jest chyba najbardziej europejskim z polskich miast. Wieczorem podchmieleni studenci przechadzają się chwiejnym krokiem po odrestaurowanych średniowiecznych uliczkach, nad wieżami katedry krążą jaskółki i można nawet zobaczyć zakonnicę wysyłającą SMS-a.
Ale problem, jak wyjaśnia ambitny prezydent miasta Rafał Dutkiewicz, polega na tym, że z Wrocławia wyjechało wielu wykształconych ludzi. „To denerwujące, że nikt nie porusza tej kwestii – mówi, siedząc w swoim biurze, którego okna wychodzą na piękny brukowany Rynek. – Ja jestem wielkim zwolennikiem wolnej Europy. Uważam, że ludzie powinni mieć swobodę podejmowania decyzji. A jednocześnie moim zadaniem jest próba stworzenia alternatywy, żeby nie wszyscy wyjechali do Wielkiej Brytanii”.
Dutkiewicz stara się przekonać niektórych z tysięcy Polaków przebywających w Wielkiej Brytanii do powrotu. Miasto podjęło kampanię reklamową w polskich gazetach w Wielkiej Brytanii pod hasłem „Wroc-loves you”. Założyło też stronę internetową dla stęsknionych za krajem Polaków (www.terazwroclaw.pl) i nadaje ogłoszenia w polskich stacjach radiowych, takich jak Radio Orla w Londynie. Sponsoruje nawet polskie imprezy kulturalne – nie chóry folklorystyczne w narodowych strojach, ale koncerty w londyńskiej Astorii, która może pomieścić 2000 osób, i innych ważnych miejscach. (…)
Niestety, większość Polaków przebywających obecnie w Londynie uważa myśl o powrocie do ojczyzny za bezsensowną. „A po co miałbym wracać? – pyta 34-letni Rafał Stańczak z Wrocławia, który od roku jest kierowcą furgonetki w Wielkiej Brytanii. – Tutaj zarabiam cztery razy tyle co we Wrocławiu, a życie jest tylko dwa razy droższe”.
Nie chodzi jednak tylko o pieniądze. Zapytany, dlaczego tu się znalazł, niemal każdy młody Polak w Wielkiej Brytanii odpowie, że to przygoda. W przeciwieństwie do poprzednich pokoleń, dla których jedyną szansą na poznanie Zachodu była telewizja, ci młodzi ludzie, podobnie jak ich rówieśnicy na całym świecie, chcą podróżować. „Żyjemy w wolnej Europie i chcę zobaczyć jej jak najwięcej” – mówi jeden z nich, Jacek Rudnicki. (…).
Jeśli Wrocław nie jest w stanie skusić ludzi do powrotu, niewielkie są nadzieje, że uda się to bardziej podupadłym miastom tego regionu – z blokami z ery komunistycznej i starzejącą się populacją. Smutne konsekwencje dla Polski stają się coraz wyraźniejsze. W wielu dziedzinach polskiej gospodarki: w usługach, handlu, budownictwie i nauce brakuje pracowników. Najdotkliwszy problem stanowi jednak służba zdrowia. W ciągu ostatnich dwóch lat wyjechało z Polski około 5000 lekarzy. Na Dolnym Śląsku, gdzie leży Wrocław, jedna czwarta anestezjologów wystąpiła o certyfikat upoważniający ich do podjęcia pracy za granicą. W całym kraju wielkość ta wynosi 14 procent. (…)
Piotr Dobroniak, 29 lat
W Polsce: dobrze opłacany menedżer
W Wielkiej Brytanii: robotnik
Miał dobrą posadę we Wrocławiu. Po siedmiu latach pracy w wielkiej hurtowni w Długołęce, 10 kilometrów od Wrocławia, awansował na bardzo cenione stanowisko menedżerskie. W 2005 roku kierował już 40 ludźmi i dostawał na rękę 7000 złotych (niemal 1200 funtów) miesięcznie, o wiele więcej niż średnia krajowa wynosząca 435 funtów.
Był zadowolony i dobrze mu się powodziło, ale nudził się i mając 28 lat, mieszkając z matką i babcią, poczuł, że się dusi. Pewnego dnia rozmawiał kolejny raz z przyjacielem, narzekając na sytuację w Polsce. Tym razem postanowili działać. Nie minęły dwa tygodnie, jak Dobroniak siedział w autobusie do Londynu. Dwadzieścia godzin później przybył na dworzec Victoria i zaczął ćwiczyć mówienie „Hello! I’m looking for a job”, dopóki nie nabrał w tym płynności.
Zdobycie pracy przez imigranta w Wielkiej Brytanii przypomina paragraf 22. Nie można być legalnie zatrudnionym, nie mając rachunku w brytyjskim banku i numeru ubezpieczenia. Sęk w tym, że tego numeru nie można uzyskać bez poparcia potencjalnego pracodawcy. Dobroniak miewał też problemy ze swym pochodzeniem. Jednym z pierwszych jego zajęć była praca w charakterze robotnika na budowie nowego stadionu Wembley. Między pracownikami brytyjskimi i zagranicznymi dochodziło do wielu spięć. Pewnego razu jeden z Anglików powiedział: „Szkoda, że Hitler nie skopał wam porządnie tyłków”.
Dobroniak pracuje obecnie w firmie kamieniarskiej, zarabiając 50 funtów dziennie przed opodatkowaniem. Być może jest to mniej, niż miał w swoim kraju, ale, jak mówi, nie to jest najważniejsze. „Tutaj czuję się wolny”. Jeden z jego dawnych kolegów z Wrocławia, Michał Grabowski mówi, że firma nie jest w stanie znaleźć nikogo, kto zdołałby zastąpić Dobroniaka. „I radzą sobie coraz gorzej”. Grabowski właśnie zapisał się na kurs angielskiego i też chce niebawem spróbować szczęścia w Wielkiej Brytanii.
Dobroniak, zadowolony z pobytu w Londynie, mówi, że być może nigdy nie wróci. Otwierają się przed nim nowe perspektywy. Niedawno rozmawiał w sprawie pracy na stanowisku menedżera w Lidlu. Martwił się, że może jej nie dostać ze względu na swój niedoskonały angielski, ale okazało się, że to nie problem. „Przecież niemal wszyscy pracownicy to Polacy” – powiedziała kobieta prowadząca z nim rozmowę. (…)
W obecnej chwili urok wyższych płac w Wielkiej Brytanii jest nieodparty, nie tylko dla osób wykształconych z klasy średniej, ale dla każdego, kto ma ambicję, gotów jest podjąć pracę niewymagającą kwalifikacji i chce doskonalić swój angielski. Według danych ministerstwa spraw wewnętrznych co najmniej dwie trzecie polskich imigrantów w Wielkiej Brytanii przyjmuje najgorzej płatne prace. „W Anglii mogę zarobić pięć razy tyle, co w Polsce – mówi Łukasz Nowak, 24-letni student wsiadający do autobusu do Anglii. – Nigdy tam nie byłem, ale zatrzymam się u znajomego. Obiecał znaleźć mi pracę. Podobno nie ma z tym problemu”. Czy zna angielski? „Nie”.
Ci, którzy zostają, uważają ten exodus za zrozumiały, ale i irytujący. „Wyjeżdżają młodzi, wykształceni ludzie – narzeka Alicja Zubik, współwłaścicielka dobrze prosperującej agencji nieruchomości we Wrocławiu. – Jedyny powód to pieniądze. Ale to polski podatnik zapłacił za ich wykształcenie”. Jej najbardziej obiecującą młodą pracownicą była Kamila Smakulska, absolwentka ekonomii. Wyjechała do Londynu rok temu i pracuje tam jako kelnerka. Zubik przyznaje, że trudno zastąpić Smakulską. Zauważa, że w zwrotnych momentach polskich dziejów znikała znaczna część populacji kraju. Tak się stało, kiedy Rosja, Prusy i Austria dokonały rozbioru Polski w XIX wieku (tak w tekście oryginalnym, w rzeczywistości chodzi o wiek XVIII – przyp. Onet.), wymazując ją z mapy. Kolejna fala masowej emigracji nastąpiła na początku wieku XX. Potem przyszła katastrofa II wojny światowej i rządy komunistów. „Polska musi stale nadganiać. Ale wciąż wpadamy w dziurę. Nasi wykształceni ludzie zawsze wyjeżdżają” – mówi Zubik.
Co chciałaby przekazać Smakulskiej i innym młodym ludziom w Wielkiej Brytanii? „Powiedziałabym: »Bądźcie szczęśliwi. Nauczcie się tego, co najlepsze za granicą, a potem wracajcie«”. Ale Smakulska nie czuje się winna, że wyjechała. W rzeczywistości wszyscy Polacy, z którymi rozmawialiśmy w Londynie, uważają, że członkostwo w Unii jest dobrym pretekstem do wyjazdu, choćby na pewien czas – zdecydowana większość twierdzi, że nie chce pozostać w Wielkiej Brytanii na stałe.
Fala migracji docierająca do Wielkiej Brytanii od 2004 roku przynosi też pewne korzyści. W ubiegłym roku Polacy pracujący za granicą przysłali do kraju 22 miliardy złotych, czyli niemal 4 miliardy funtów. Ekonomiści szacują, że pieniądze te przyczyniły się w zeszłym roku do 1,5 procent wzrostu gospodarczego, który wynosi teraz 5 procent. Kurczy się również wskaźnik bezrobocia: obecnie jest o 300 tysięcy mniej osób poszukujących pracy niż w zeszłym roku, choć niekoniecznie wskazuje to na tworzenie nowych miejsc pracy, zważywszy na liczbę ludzi, którzy opuścili kraj.
Jednocześnie o 8 procent wzrosły płace. Polscy politycy po raz pierwszy zaczęli zastanawiać się, jak zaradzić brakowi rąk do pracy w Polsce. Trzeba by znieść ograniczenia, by mogli przyjeżdżać tu na legalny zarobek Ukraińcy i Białorusini. Kiedy Polacy wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, pracownicy z krajów o jeszcze niższych płacach przybywają do Polski – coś w rodzaju globalizacyjnej karuzeli. A jeśli doświadczenia z poprzednich migracji mogą być jakąś wskazówką, wielu Polaków powróci z Wielkiej Brytanii. Demografowie mówią o dwóch rodzajach wyjeżdżających: „chomikach”, które zwijają się w kłębek i zostają w nowym kraju, oraz „bocianach”, które sezonowo odlatują za granicę, ale w końcu wracają do domu.
„Ludzie wyjeżdżają – mówi Rafał Dutkiewicz – ale niektórzy wrócą. A wtedy będziemy chcieli pokazać im Wrocław jako naprawdę sympatyczne miasto, w którym mogą żyć”.
Na stanowisko podjeżdża ostatni autobus odchodzący tego dnia do Anglii. Jego kierowca, Gienek mówi, że podoba mu się w Wielkiej Brytanii, ale nie chciałby tam mieszkać: „Byłem w całej Europie, we Włoszech, we Francji, w Niemczech. Podoba mi się w Wielkiej Brytanii, ale tak właściwie to nie ma tam nic specjalnego”.
Kamila Smakulska, 27 lat
W Polsce: agentka nieruchomości
W Wielkiej Brytanii: kelerka
Miłość i chęć poznania czegoś nowego sprawiły, że Kamila Smakulska przybyła do Wielkiej Brytanii rok temu. Jej chłopak, Krzysztof już był w Londynie, a ona jest niecierpliwa. „Chciałam coś zmienić w moim życiu – mówi. – Miałam niezłą pracę w agencji nieruchomości i mogłam sobie całkiem dobrze żyć, ale nawet mając 2000 złotych miesięcznie, nie mogłabym sobie pozwolić na kupno własnego mieszkania. Chciałam też zobaczyć coś nowego”.
Obecnie mieszka razem z Krzysztofem w North Acton, bardzo polskiej dzielnicy Londynu. W kraju nie byłoby to możliwe, gdyby się nie pobrali. „To kwestia katolicyzmu i innej kultury” – wzrusza ramionami. Obecnie pracuje jako kelnerka w Westminster Hall, zarabiając 200 funtów na rękę, i trzy razy w tygodniu chodzi wieczorami na kurs angielskiego. Miała zamiar zostać tu tylko kilka miesięcy, ale teraz myśli o studiach. Tęskni za wrocławskim rynkiem i japońskim ogrodem, ale twierdzi, że wróciłaby tylko wtedy, gdyby zmusiły ją do tego jakieś kłopoty rodzinne. „Kampania prezydenta miasta [by ściągnąć Polaków z Wielkiej Brytanii] nie zadziała – mówi. – Znam wielu ludzi we Wrocławiu, którzy nie mogą znaleźć pracy”.
Leave a Comment
Your email address will not be published. Required fields are marked with *