Pokolenia na rozdrożu

Starzy średnich podejrzewali o agenturalne konotacje, średni nie lubią najmłodszych bo dużo piją i zależy im tylko na pieniądzach, a ci ostatni uważają, że starsze generacje celowo się od nich izolują i żyją w anachronicznym świecie. Na Wyspach mieszkają trzy różne polskie społeczności, które niewiele o sobie nawzajem wiedzą i nie do końca potrafią znaleźć

Starzy średnich podejrzewali o agenturalne konotacje, średni nie lubią najmłodszych

bo dużo piją i zależy im tylko na pieniądzach, a ci ostatni uważają, że starsze generacje celowo się od nich izolują i żyją w anachronicznym świecie. Na Wyspach mieszkają trzy różne polskie społeczności, które niewiele o sobie nawzajem wiedzą i nie do końca potrafią znaleźć wspólny język.
Konflikt pokoleń to zjawisko rozpoznawalne w każdym niemal zakątku świata i w każdym czasie. Wspominała o nim Biblia, przewija się w starożytnej mitologii, wykrzyczał go Adam Asnyk, a szczególnemu natężeniu uległ po tym, jak wymyślona została gitara elektryczna. Nie było więc raczej szans na to, żeby ów konflikt ominął społeczność polską w Zjednoczonym Królestwie. Zdaje się jednak, że w tym przypadku chodzi o coś więcej niż o to, czy ktoś woli słuchać piosenek Hanki Ordonówny czy Kazika Staszewskiego.
 
Żeby się o tym przekonać, wystarczy w niedzielę odwiedzić którąś z licznych w Londynie polskich parafii. Są to jedne z niewielu miejsc, w których razem można znaleźć wszystkie pokolenia polskich imigrantów.
 
Nie inaczej jest w kościele św. Józefa w Waltham Cross. Na wspólną modlitwę zbierają się Polacy z północno-londyńskiej dzielnicy Enfield.
 
Co tydzień świątynia wypełniona jest po brzegi, często wiernych jest tylu, że część z nich stać musi na zewnątrz. Jeśli jednak przyjrzymy się pogrążonym w modlitwie parafianom, bez trudu możemy wychwycić pewną prawidłowość. W środku wyraźnie widać podział na grupy. Osobno siedzą ci starsi – pokolenie od generała Andersa, osobno młodzi, którzy na Wyspy przyjechali po 2004 roku.
 
– Młodzi nie mają na nic czasu. Po mszy od razu uciekają do swoich domów – mówi Teresa Knight, która do Wielkiej Brytanii przyjechała z rodzicami zaraz po wojnie. Polka w północnym Londynie zamieszkała prawie 60 lat temu ze swoim angielskim mężem. – Szukałam polskiego kawalera, ale wtedy to nie było takie proste. Teraz polski słychać wszędzie na ulicach, wtedy było zupełnie inaczej – tłumaczy. Mniej więcej od dziesięciu lat organizuje u siebie herbatki, na które przychodzi regularnie 18-20 znajomych Polaków.
 
– Kiedyś pomyśleliśmy ze znajomymi, że miło byłoby zaprosić na takie spotkanie kogoś z młodych. W niedzielę podczas mszy zaczepiliśmy takiego młodego chłopaka i chcieliśmy trochę porozmawiać – mówi i dodaje, że mężczyzna nie za bardzo miał ochotę na pogawędkę. Następnego tygodnia nawet się nie ukłonił i usiadł w innym miejscu.
 
Trzeba zresztą przyznać, że ta zasada ograniczonego zaufania działa w obie strony i starsi do młodych zazwyczaj podchodzą z równie dużym dystansem. Wystarczy przypomnieć, ile lat musiało upłynąć, zanim do zarządu zrzeszającego brytyjską Polonię Zjednoczenia Polskiego zostali zaproszeni przedstawiciele tak zwanej poakcesyjnej imigracji.

Mała Polska w Enfield
 
Z Teresą Knight spotkaliśmy się na otwarciu wystawy poświęconej trzem pokoleniom mieszkających w Enfield Polaków. Ekspozycja to pokłosie projektu „Wspomnienia Trzech Generacji Polskich Imigrantów”. W jego ramach przeszkoleni przez specjalistów z Uniwersytetu Middlesex wolontariusze z Polskiej Szkoły Sobotniej im. A. Mickiewicza przeprowadzili 30 wywiadów z mieszkającymi na terenie północno-londyńskiej dzielnicy przybyszami znad Wisły. Pieniądze na badania wyłożył Heritage Lottery Fund. Z dotacji udało się dodatkowo wykroić fundusze na stworzenie pakietu edukacyjnego, który będzie rozdawany w brytyjskich szkołach.

Angielskie dzieci nie wiedzą nawet gdzie jest Polska – tłumaczy współautorka raportu Danuta Das Gupta. – Chcieliśmy im pokazać nasz kraj z pozytywnej strony. Wytłumaczyć im, dlaczego polscy emigranci tu są. Z zawartych w raporcie wspomnień wyłania się nie tylko historia Polaków mieszkających w Enfield, ale też historia całej polskiej diaspory na Wyspach. Respondenci opowiadają o swoich początkach w Zjednoczonym Królestwie, o problemach, z jakimi musieli się uporać już od pierwszych dni, o swoich relacjach z Brytyjczykami, a także o relacjach, jakie panują pomiędzy trzema pokoleniami polskich imigrantów. A te, jak wiadomo, do idealnych nie należą.

Polak Polakowi
 
Pierwsze podziały zarysowały się już w latach 70. Po tym, jak w Polsce komunistyczne władze zdecydowały się w końcu poluzować nieco cugle, na Wyspy ruszyła druga fala emigracji. Przybysze z PRL-u od samego początku spotkali się z dosyć chłodnym przyjęciem zasiedziałych już w Zjednoczonym Królestwie żołnierzy gen. Andersa. Pewien wpływ miał na to zapewne fakt, że wśród przyjezdnych znajdowali się między innymi zakamuflowani agenci komunistycznego wywiadu.
– Polska przysyłała takich ludzi, którzy byli wrogami i sympatyzowali ze stroną komunistyczną. To od razu dawało się wyczuć. To było bardzo podejrzane towarzystwo. Przeważnie mieli wyznaczone jakieś zadanie przez instytucje w Polsce. To były zbiry, które prowokowały różnego rodzaju scysje i bałagan.
 
Spowodowało to, że ludzie stracili zaufanie do wszystkich, którzy przyjeżdżali z Polski. Zaczęło się to nawet przed 1970 r. Przychodzili do polskich klubów i zaczynali różne burdy. Dużo było nasłanych agentów, którzy przyjechali, żeby bruździć – wspomina jeden z respondentów Eugeniusz Sklepowicz.
Takie podejście raczej nie sprzyjało wzajemnemu zbliżeniu. Trzeba zresztą przyznać, że nie inaczej przyjęci zostali późniejsi przybysze z wolnej już Polski. Reakcja starej emigracji na Polaków, którzy na Wyspy dotarli po 2004 roku, nie różni się zbytnio od tego, jak „nowi” przyjęci zostali przez resztę brytyjskiego społeczeństwa. W stosunku do ludzi z najświeższej generacji imigrantów najstarsze pokolenie ma żal głównie o to, że opuszczają swój kraj, chociaż nikt ich do tego nie zmusza. – My wszyscy byliśmy bardzo patriotyczni. Teraz młodzi ludzie porzucają Polskę, dlaczego? – pyta z wyrzutem Jadwiga Stępniewska.

Na unijnych imigrantów narzeka zresztą również średnie pokolenie, którego zdaniem, nowych przybyszów wyróżnia konsumpcyjna postawa wobec brytyjskiego systemu pomocy społecznej oraz antyspołeczne zachowanie, a zwłaszcza pijaństwo.
– Jest duża różnica. My jak przyjeżdżaliśmy, to staraliśmy się znaleźć pracę, mieć gdzie mieszkać, za mieszkanie płacić i zarobić jakoś te pieniądze. Chodziło się do roboty na 16-17 godzin. A ci, co teraz przyjeżdżają, patrzą tylko jak się najmniej narobić, jak najwięcej zarobić i wyciągnąć jak najwięcej od państwa – tłumaczy jeden z badanych, Paweł.

Według kolejnej respondentki najmłodsza generacja, poprzez zamknięcie się we własnym środowisku, powiela błędy najstarszego pokolenia. – Uważam, że nowi Polacy żyją w gettach i myślą, że są strasznie dyskryminowani, a w rzeczywistości po prostu nie uczynili żadnego kroku, aby nauczyć się języka angielskiego i stać się częścią tego społeczeństwa – tłumaczy.
Z kolei młodsze pokolenie nie pała szczególną miłością do tego powojennego. Najstarszym polonusom od młodszych głównie dostaje się za zamknięcie we własnym środowisku i kultywowanie anachronicznych postaw.
– Nie chodzimy do POSK na polskie imprezy. To jest zbyt daleko. Tam jest elita starszych ludzi, zamkniętych na innych i niezainteresowanych młodszą generacją – tłumaczy swoją niechęć do brania udziału w polonijnych przedsięwzięciach przedstawiciel najmłodszej generacji imigrantów.

Wygnańcy
 
Jeśli przestudiuje się raport, szybko staje się jasne, dlaczego trzem generacjom Polaków tak trudno jest znaleźć wspólny język. Dla wszystkich przyjazd na Wyspy wiązał się z zupełnie innymi doświadczeniami. Wszystkie trzy pokolenia przybywały tu również z zupełnie innych powodów.
– Chcieliśmy pokazać, że te trzy grupy różnią się od siebie – powiedziała „Gońcowi Polskiemu” Danuta Das Gupta. – O najstarszym pokoleniu należałoby raczej mówić, że są uchodźcami. Ci ludzie nie mogli przecież wrócić do Polski – tłumaczy. – Następne generacje przyjeżdżały tutaj raczej z własnej woli.
W opowieściach wojennych emigrantów powtarza się motyw zsyłki. – 13 kwietnia 1940 r. zostaliśmy z matką deportowani nakazem Najwyższej Rady Związku Radzieckiego jako niebezpieczny element. O czwartej rano weszło do mieszkania NKWD, stukając kolbami do drzwi (…). Ustawili nas pod ścianą z rękami w górze, obszukali i kazali nam się pakować. Nie wiedzieliśmy, co robić. Wtedy żołnierz wziął koc i zaczął do niego wrzucać wszystko to, co się nam mogło przydać. Zabrali nas na ciężarówkę i zawieźli na bocznicę. Zapakowali nas do wagonów towarowych i zaryglowali drzwi – opowiada Eugeniusz Sklepowicz.
Ich droga do Anglii wiodła przez Persję, Irak, Włochy, czasami też Indie czy Południową Afrykę. Na miejscu niejednokrotnie dawano im do zrozumienia, że na Wyspach nie są mile widziani.

Na początku Anglicy patrzyli na Polaków przychylnie, ale już pod koniec 1945 r. zaczęto patrzeć na nich krzywo. Zaczęły się pojawiać głosy, że Polacy powinni wracać do swojego kraju – tłumaczy Jan Duraj.
– Był czas, że zabronili nam chodzić w mundurach. Mówili, że zabieramy pracę Anglikom – opowiada Kazimierz Marchlewicz.
Zdarzały się zresztą również historie nie tyle przykre, co po prostu niesmaczne. Tak w każdym razie można określić to, co spotkało mieszkającego na terenie Enfield historyka Jerzego Cynka. Swego czasu odmówiono mu pracy w firmie Ford. Powód? Autor wielu książek na temat polskiego lotnictwa jest byłym więźniem obozu koncentracyjnego i na przedramieniu ma wytatuowany numer porządkowy. Uznano, że mogłoby to zostać źle przyjęte przez niemieckich kontrahentów koncernu.

Nowy, kolorowy świat
 
Kiedy powojenni emigranci decydowali się na pozostanie w Wielkiej Brytanii, mało który z nich podejrzewał, że kontakt z ojczyzną urwie się im na długie dziesiątki lat. Obawa przed aresztowaniem w Polsce, a także troska o mieszkającą w kraju rodzinę sprawiały, że większość z nich w pierwszą sentymentalną podróż wybrało się dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych. W tym samym czasie zaczęły się również odwiedziny mieszkających w ojczyźnie kuzynów.
 
Niestety bardzo szybko okazało się, że młode, wychowane już w powojennej Polsce pokolenie świat postrzega zupełnie inaczej niż zapraszający ich do Wielkiej Brytanii wujowie i ciotki. Osoby, które w tym czasie opuszczały PRL, w większości nie zdawały sobie sprawy z opresyjnego charakteru komunistycznego reżimu.

– Za bardzo się nie interesowałam polityką. Jak tu przyjechałam, to spotkałam tutejszego Polaka, i on mi opowiedział o Katyniu. W Polsce nikt w tamtym czasie nie mówił, co się stało. W szkole uczyli, że Rosjanie to nasi przyjaciele. Dopiero tutaj zrozumiałam, że to wszystko była polityka i że nie mówili prawdy, a w historii było wiele przemilczanych spraw – opowiada Małgorzata Haselt.
W dodatku osoby, które do Londynu przyjeżdżały w latach 70. z szaroburego i nijakiego PRL-u, trafiały od razu w sam środek kosmopolitycznej metropolii.

– W Polsce trzeba było po wszystko stać w kolejce. Moja mama stała trzy dni i trzy noce, żeby kupić węgiel. W Polsce nie było dywanów, ludzie mieli takie chodniki. Jak tu przyjechałam, mój wujek nie był bogaty, mieli czworo dzieci, w tym dwoje na studiach, więc oni pieniędzy za bardzo nie mieli. Ale mieli dywany od ściany do ściany i to się zupełnie inaczej widziało, bo w Polsce w tych czasach to był luksus, a tu to było na porządku dziennym – wspomina swoje pierwsze wrażenia po przybyciu do Londynu ta sama respondentka.
Zdaniem Danuty Das Gupty jest to najbardziej zintegrowane z brytyjskim społeczeństwem pokolenie. Nie wszyscy zresztą przyjeżdżali do rodziny. Zdarzały się również wyjazdy na staż zawodowy w angielskiej firmie. Niektórzy „wpadali” po prostu, żeby „liznąć” języka. Większość z nich nie planowała pozostania na Wyspach na stałe. Już na miejscu pojawiała się jednak miłość. Często wybrankiem serca był Brytyjczyk, a to z kolei przesądzało o wyborze miejsca na resztę życia.

Utracony spokój starych pokoleń
 
Kiedy 1 maja 2004 roku Polska stawała się częścią Unii Europejskiej, w kierunku Wielkiej Brytanii jechały już pierwsze autokary, których pasażerowie nawet nie zamierzali ukrywać, że na Wyspy wybierają się w celach turystycznych.
Zniesienie obowiązku wizowego i możliwość podjęcia legalnej pracy dawały im możliwości, o jakich jeszcze kilka lat wstecz nie mogli po prostu marzyć. Wcześniej brytyjska straż graniczna do przyjezdnych z demokratycznych od niedawna krajów podchodziła niezwykle restrykcyjnie. Brak jakiegokolwiek nawet najmniej ważnego papierka zazwyczaj kończyła podróż na kontroli w Dover.
– Z całego autobusu przeszło z jakieś 10-15 osób, a reszta cofnięta była do Calais, gdzie koczowali. Ja trafiłem tutaj w kibelku, w autokarze – wspomina swoje przeżycia z angielskiej granicy pan Paweł, który na Wyspy przyjechał nielegalnie w latach dziewięćdziesiątych.

Nie powinno wiec dziwić, że po tym, jak wrota do raju stanęły otworem, w stronę Zjednoczonego Królestwa ruszyła największa fala imigracyjna, jaka miała miejsce w nowożytnej historii tego państwa. Jak się okazało, przerażeni tym masowym napływem taniej siły roboczej byli nie tylko Brytyjczycy.
– W kościele kiedyś nas było z 10 osób, a teraz nie można się wepchnąć do środka – mówi przedstawiciel najstarszego pokolenia Eugeniusz Sklepowicz.
W międzypokoleniowym porozumieniu zapewne nie pomogły brytyjskie media, które z Polaków uczyniły główny temat dyskusji o migracyjnej polityce rządu. Oczywiście, jak zwykle w takich przypadkach bywa, na światło dzienne wyciągane były najbardziej skrajne przyciągające uwagę czytelnika przypadki. Zdaje się, że przynajmniej częściowo, do tego chłodnego przyjęcia przyczynili się jednak niektórzy przedstawiciele najmłodszej imigracji.

– Opinię Polakom psują inni rodacy, którzy przyjechali tutaj, aby wykorzystać brytyjski system świadczeń socjalnych. Gromady Polaków pijących na ulicach nie robią dobrego wrażenia. Uważam, że w wielu przypadkach stara imigracja jest negatywnie ustosunkowana do tego pokolenia. Wydaję mi się, że wynika to z faktu, że widzą tylko ten najgorszy element, który najbardziej rzuca się w oczy. To jest mniejszość, ale niestety bardzo widoczna. Dlatego też stara imigracja ma raczej chłodny stosunek nawet do tych nowych ludzi, którzy przyjechali z Polski i chcą coś zrobić – tłumaczy dystans starszego pokolenia do młodych Jerzy Cynk.

Jak nietrudno zauważyć, brak zaufania pomiędzy pokoleniami polskich imigrantów wynika w głównej mierze z braku porozumienia. Trzy generacje nie znają się nawzajem i chyba nie do końca się rozumieją. Zdaniem autorów raportu jest to częściowo związane z różnicą wieku, i z faktem, że budowanie wzajemnych relacji wymaga czasu i dobrych chęci z każdej ze stron. Sprawa nie jest chyba jednak całkowicie beznadziejna. W końcu przy opracowaniu tego dokumentu pracowali wspólnie przedstawiciele wszystkich trzech pokoleń. Więc jednak jakoś dogadać się można. Wystarczy spróbować.

Jakub Ryszko

Podobne artykuły

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked with *