Moje artystyczne doświadczenie

Z Polish InvadARTs W 2008 roku młody, kreatywny Polak, Sebastian Juszczyk wpadł na pomysł zorganizowania artystycznej imprezy… W listopadzie 2008 miała więc miejsce pierwsza wystawa, w Polskim Ośrodku Katolickim w Leeds, na której zaprezentowano niepospolitą fotografię, animację, malarstwo, rysunki, poezję, ręcznie wykonaną biżuterię oraz body painting. Również muzyka, grana w tle podczas tego wydarzenia, została

Z Polish InvadARTs

W 2008 roku młody, kreatywny Polak, Sebastian Juszczyk wpadł na pomysł zorganizowania artystycznej imprezy…

W listopadzie 2008 miała więc miejsce pierwsza wystawa, w Polskim Ośrodku Katolickim w Leeds, na której zaprezentowano niepospolitą fotografię, animację, malarstwo, rysunki, poezję, ręcznie wykonaną biżuterię oraz body painting. Również muzyka, grana w tle podczas tego wydarzenia, została wyprodukowana przez biorącego udział w przedsięwzięciu artysty, Radka Janickiego. W ten sposób narodził sie projekt Polish InvadARTs, który zjednoczył kilku artystów zamieszkałych w Wielkiej Brytanii.

Niecałe 2 lata później zespół postanowił powrócić z większą liczbą artystów i większą dozą nieprzeciętnej sztuki. Kolejna wystawa pt.”Fabryka Pozytywnych Emocji” miała na celu przełamanie stereotypu polskiego emigranta pracującego w fabryce, nieznającego języka angielskiego, zamkniętego w dezintegrowanej społeczności zagranicą. Zainteresowanie rozmaitych mediów oraz ilość gości odwiedzających wystawę, mogły jedynie potwierdzić rosnący sukces projektu. Czerwcowa wystawa została sfinalizowana niewielką imprezą, na której zaprezentowali sie różni dje miksujący kilka gatunków tanecznej muzyki elektronicznej.

Zaledwie kilka miesięcy minęło, nim usłyszeliśmy o kolejnej akcji Polish InvadARTs. Polish Your Art zostało zaplanowane na drugiego października i odbyć się miało w Sofie – niewielkim, przytulnym lokalu, znajdującym się niedaleko centrum Halifaxu. Miejsce prowadzone jest przez zapalonego, młodego Polaka i jest zaopatrzone w największy asortyment polskiego piwa, jaki kiedykolwiek widziałam w UK.

Na miejsce dotarliśmy kilka minut po godzinie 21-wszej i ujrzeliśmy grupę palaczy na zewnątrz, pogrążonych w zaciekłej i energicznej dyskusji. Atmosferę w środku porównałabym do ula, w którym od rozmów i przemieszczających się gości po prostu bzyczało. Wolnego miejsca siedzącego nie znaleźliśmy, więc postanowiliśmy prześlizgnąć się między stolikami i kanapami by obejrzeć wywieszone na ścianach prace. Niektóre z nich widziałam już wcześniej, na poprzednich wystawach w Leeds. Interesujące fotografie klasycznych, starych samochodów Asi Pawlak jak i ekspresyjne ilustracje młodej studentki sztuki współczesnej, Oli Giżewskiej. Ściany w pobliżu baru zarezerwowane były dla kontrowersyjnych obrazów Irka Tankpetrola, dla którego inspiracją jest głównie street art. Jego talent został doceniony przez znane marki, takie jak Diesel czy Warehouse Project, dla których Irek pracował w przeszłości. Obok jego prac wisiały, również zainspirowane sztuką ulicy, rękodzieła Doroty Kmiecik. Młoda artystka studiuje projektowanie graficzne i jest reprezentantką sławnej w Polsce grupy zrzeszającej artystów graffitti, Detox Crew. Użyła ona podobnej techniki jak Irek (szablony i spray), jakkolwiek zauważyć można w nich było dziewczęcy i delikatny wdzięk. Pasja i talent wydaje się płynąć w żyłach rodziny Kmiecik razem z krwią albowiem dwie siostry Doroty, Justyna i Natalia również są aktywnymi członkiniami grupy Polish InvadARTs. Justyna studiuje wzornictwo tekstyliów w Huddersfield i wykorzystuje wiedzę tam zdobytą do wykonywania nietuzinkowych kolaży. Kobiety były przedmiotem kilku wystawionych przez nią prac, które dzięki teksturze materiału przeniesionej na obraz stworzyły ekscytujacy, fantazyjny efekt. Rysunki Natalii, ostatniej z wystawiających się sióstr Kmiecik, przykuły moją uwagę dzięki wiernie odtworzonym szczegółom, dziewczęcą subtelnością oraz klasyczną techniką. Norbert Stachurski pokazał nam swoje klasyczne pejzaże olejne uderzające naturalizmem. Obraz „Izolacja” przedstawiający skuloną, nagą kobietę przyprawiła mnie o głęboką refleksję, a może i nawet odrobinę bezpiecznego smutku.

W podziemiach Sofy ilość gości była nie mniejsza, niż tych na górze. Prawdziwa domowa atmosfera zachęcała wszystkich do rozmów z obcymi na temat lokalu i tego, co się w nim tego wieczoru działo. Myśl o znalezieniu wolnego miejsca została szybko porzucona, więc kontynuowałam odkrywanie kolejnej porcji sztuki, której nie brakowało owej nocy.

Przywitały mnie czarno-białe fotografie znanych miejsc w Barcelonie, Londynie i Yorku, prezentujące kompletnie inny kąt widzenia. Ich autor, Paweł Łuszkiewicz, inżynier z wykształcenia wierzy, że techniczne oko pozwala mu chłonąć, a potem przedstawiać obiekty w ten właśnie, specyficzny sposób. Zdjęcia Eweliny Łabudy, pozostawiły mnie z wrażeniem, iż patrzyłam na klatki surrealistycznego i mrocznego filmu, reżyserowanego przez przedstawiciela filmowej awangardy z lat 20 tych poprzedniego wieku. W rogu sali, charakteryzatorka, Paulina Łuszkiewicz dokonywała transformacji modelki w coś, co w moim przekonaniu było makabryczną personifikacją śmierci. Jeszcze wiecej wizualnych doznań czekało na mnie w piwnicznych czeluściach Sofy, takich jak wyroby filcowe Agaty Szmytki. Sama artystka miała na sobie sznur oryginalnych korali oraz kolorystycznie dopasowane kolczyki. Całość prezentowała się bardzo modnie i na czasie. Miałam również szansę przeglądnąć tomik prozy i poezji Przemka Małachy. Jego krótkie opowiadania sa interesujące i łatwo przyswajalne albowiem nawiązują często do rutyny i codziennego życia emigranta. Kiedy miejsce lekko sie przerzedziło, w końcu spotkała mnie szansa na spoczęcie przed ścianą, na której wyświetlane były krótkie animacje. Zalożyłam słuchawki i chłonęłam symbole i metafory w „Peter and the Wolves” stworzonej przez absolwenta kierunku Multimedia Design na Uniwersytecie w Huddersfield, Pawła Godlewskiego oraz w „Podlasiu” Oli Giżewskiej. W produkcję obu animacji zaangażowany był Radek Janicki, który na wystawie zaprezentował nam również swoje niebanalne fotografie.

Był to świetny finał wizualnej części wystawy.

W końcu też, dotarłam do ostatniego pomieszczenia i moim oczom ukazało się to, co organizatorzy mieli na myśli mówiąc, że w Sofie odbędzie się również taneczna impreza. Niewielki parkiet okupowany był przez kilku chłopaków, kiwających głowami w rytm mikstury classic i tech house’u. Za adapterami dostrzegłam Naira (Adrian Zabczyk), który jest mocno związany z polską wytwornią Furanum Records i zazwyczaj odtwarza cięższe, winylowe brzmienia takie jak detroit, industral czy hard techno.

Pragnienie skłoniło mnie do zakupu butelki Lecha w barze na górze, w bardzo przystępnej cenie. Wróciłam na piwniczny parkiet, który w międzyczasie zamienił się w drum’n’bass’owy i dub step’owy loch. Zapełniony parkiet pulsował w rytm dźwięków miksowanych przez dj’a Remba (Adam Pytner). Ekipa artystów z Manchesteru była w siódmym niebie, a może i w piekle, ponieważ temperatura była bardzo wysoka, a mały tlum stracony w swoich tanecznych ruchach. Kilka minut po 23-ej, Mattiah (Maciej wiligala) przejął adaptery i lekko zmieszał publikę mrocznym kawałkiem techno skomponowanym przez Equalized, jednak po kilku kolejnych numerach (między innymi Octave One i Paul Kalkbrenner), parkiet ponownie zaczął się zapełniać. Po około godzinie Nair powrócił, by przejąć muzyczne stery i zagrał wybuchową mieszankę zwariowanych, elektronicznych hitów, takich jak „The Robots” legendarnej grupy Kraftwerk. Około 1-szej, ostatni tego wieczoru, dj Zero Gravity (Arek Mażewski) przystąpił do odgrywania swojego seta używając odtwarzaczy płyt cd. Cokolwiek dzieje sie na scenie muzyki elektronicznej, zawsze będę wspierała i podziwiała artystów wiernych płycie winylowej. Jednakże, Arek był kolejną osobą, która udowodniła jak ogromną przyjemność muzyczną mogę uzyskać z miksowania na cyfrowym sprzęcie. Arek był moim faworytem. Upoiłam sie obfitą dawką minimalu, tech i glitch house’u. Zatraciłam się w rytmie „Definition” popularnego Loco Dice oraz innych niesamowicie przyjemnych dla ucha kawałków.

Koniec imprezy zbliżał się nieubłagalnie. O 2-ej muzyka ucichła, albowiem Sofa licencje ma jedynie do tej właśnie godziny. Najwytrwalsi z uczestników byli zawiedzeni. Jestem pewna, że wszyscy, którzy przybyli do Sofy drugiego października, długo będą wspominać przyjazny klimat miejsca, świetny smak polskiego piwa oraz audio-wizualne doznania owego wieczoru.

 

Alicja Dębicka

 

Podobne artykuły

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked with *