Czyli pół żartem pół serio o angielskim szpitalu Zbiórka była o godzinie 7 rano przy recepcji w Chapel Allerton Hospital w Leeds. Zebrała się nas grupa około piętnastu osób w wieku 28- 70, z czego do wieku poniżej czterdziestki mogłam na oko zaliczyć tylko siebie. Pan przewodnik zabrał nas windą na pierwsze piętro, gdzie już czekała
Czyli pół żartem pół serio o angielskim szpitalu
Zbiórka była o godzinie 7 rano przy recepcji w Chapel Allerton Hospital w Leeds. Zebrała się nas grupa około piętnastu osób w wieku 28- 70, z czego do wieku poniżej czterdziestki mogłam na oko zaliczyć tylko siebie. Pan przewodnik zabrał nas windą na pierwsze piętro, gdzie już czekała na nas pielęgniarka z listą nazwisk. Po pierwszej konfirmacji tożsamości, a było ich tego dnia dość dużo, usadowiono nas w poczekalni i kazano czekać…
Co jakiś czas wzywano kolejnych delikwentów do tajemniczych pomieszczeń, gdzie za zamkniętymi drzwiami prowadzono z nimi rozmowy. W końcu przyszedł czas na moją rozmowę, pierwszą z wielu, podczas której przeprowadzono ze mną krótki wywiad, potwierdzenie tożsamości po raz drugi oraz zmierzono ciśnienie, temperaturę i zakwalifikowano mnie do grupy „healthy”. Po powrocie na miejsce w poczekalni, zaznajomiłam się z Francis. Wyglądała na panią po sześćdziesiątce i miała dwa sztuczne kolana. Była doskonałą osobą na upewnienie mnie, że moja artroskopia kolana to naprawdę „nic” i nie mam w ogóle powodów do stresu. Francis sama przeżyła już takie cztery w swoim życiu i po żadnej nie miała jakichkolwiek problemów. Pokrzepiona dobrym słowem Francis zostałam wezwana do przebieralni.
Tam, przydzielono mi koszulę nocną, szlafrok, kapcie z gąbki oraz słynne… papierowe majtki. Przebrana w standardowy, brytyjski strój szpitalny zostałam znów odesłana do poczekalni. Oznaczono mnie dodatkowo dwoma plastikowymi bransoletkami z imieniem, nazwiskiem i datą urodzin, które przywołały mi na myśl wspomnienie narodzin, a które również wielokrotnie tego dnia były przez różnych ludzi sprawdzane. Moje prywatne rzeczy zostały odesłane do przechowalni, a ja znów zostałam wezwana na rozmowę. Tam, po kolejnej serii pytań i kilku podpisach, pan asystent lekarza oznaczył mi nogę przeznaczoną do naprawy grubą, widoczną z daleka strzałką. To oczywiście, aby uniknąć niepotrzebnych pomyłek. Potem znów poczekalnia…
Kolejna osoba oczekująca rozmowy ze mną to anestezjolog, który zadowolony z moich odpowiedzi odesłał mnie do… poczekalni. Kilka minut później przyszedł do mnie pan fizjoterapeuta w celu zapoznania mnie z kulami i ćwiczeniami koniecznymi do przywrócenia funkcjonalności mojej nodze po zabiegu. Po pokonaniu kilku długości o kulach po szpitalnym korytarzu powróciłam na swoje zagrzane miejsce w poczekalni. Mimo zapewnień Francis czułam niepokój i stres przed nadchodzącym niewiadomym. Siedząc tak i czekając starałam się rozszyfrować kolory fartuchów mijających mnie pielęgniarek, lekarzy, ich asystentów i fizjoterapeutów ale tego zajęcia starczyło mi tylko na parę kolejnych minut. Około godziny 10tej postanowiłam przejść się na spacer i przy okazji dowiedziałam się, że mogę przenieść się do kolejnej poczekalni, w której był… telewizor.
W tym też czasie powoli zaczął doskwierać mi głód jako, że od północy dnia poprzedniego nie można było nic jeść. Postanowiłam jednak wczuć się w świat oglądanych programów, aby zapomnieć o głodzie, o zabiegu i tych papierowych majtkach. Obejrzałyśmy z Francis programy: Food Fighters, Home under The Hummer, To Buy or Not To Buy, a w między czasie zaliczyłam kolejną rozmowę z lekarzem; kolejne potwierdzenie tożsamości, sprawdzenie prawidłowości strzałki na kolanie i bransoletek.
Około godziny 11:45, po prawie pięciu godzinach czekania, w końcu nadeszła chwila mojego zabiegu. Jeszcze raz, na stole operacyjnym, musiałam powiedzieć jak się nazywam, ile mam lat i po co tam jestem, po czym zasnęłam…
Obudziłam się na sali pooperacyjnej w towarzystwie pani pielęgniarki, która po upewnieniu się, że wszystko ze mną w porządku, tylko trochę mi zimno, przyturlała mi wspaniałe urządzenie dmuchające ciepłym powietrzem prosto pod moją kołdrę. W tym momencie, papierowe majtki nie miały już dla mnie żadnego znaczenia. Z minuty na minutę czułam się coraz lepiej, upewniając też o tym uwijające się wokół panie pielęgniarki. Potem wszystko działo się już tylko szybciej i szybciej, po godzinie pokuśtykałam do szpitalnej łazienki, za co w nagrodę dostałam kanapkę z serem i kubek kawy. Byłam przygotowana na jakieś sensacje ale nic się już nie działo i nikt mnie już nie pytał jak się nazywam i ile mam lat…
Widziałam swoją pozabiegową teczkę jednak nic mi nikt nie wyjaśniał, z panią pielęgniarką próbowałyśmy coś rozszyfrować z lekarskich notatek ale na niewiele się to zdało. Wszystkiego mam się dowiedzieć na kolejnej wizycie, o której zostanę powiadomiona listownie. Dostałam zwolnienie na dwa do czterech tygodni z pracy, worek opatrunków i tabletek przeciwbólowych oraz kule w prezencie. Po przebraniu we własne ubranie byłam wolna. A było to około godziny 15tej…
Muszę przyznać, że o 7 rano wchodziłam do tego szpitala pełna obaw. Jednak oprócz wielogodzinnego czekania przed zabiegiem nie można nic angielskiemu szpitalowi zarzucić. Po kilku doświadczeniach w polskich szpitalach, stwierdzam, że tylko rozpuszczony, bogaty Anglik mógłby być niezadowolony z publicznej opieki NHSu. Wszyscy byli, jak zawsze, bardzo mili i pomocni, nowoczesny sprzęt techniczny nie sprawiał problemów, a kul nie trzeba zwracać ani do godziny 15tej następnego dnia, ani w ogóle.
Porównując, choć chciałabym żeby było odwrotnie, muszę stwierdzić, że polskim szpitalom jeszcze daleko do takiego standardu. Ale trzymajmy kciuki, w końcu musi być przecież lepiej!
4 comments
4 Comments
snickers
22 kwietnia 2010, 19:56to racja,
REPLYjaro77
26 kwietnia 2010, 01:09Miesiąc temu żona rodziła w LGI. Spędziła tam 5 dni. Byliśmy w szoku, jaką opieką obdarował nas personel. Od położnej po hirurga, wszyscy byli bardzo mili, uśmiechnięci, wyrozumiali. Wszystko starali się wytłumaczyć. Służyli pomocą i informacją. Nie można było odczuć żadnego przejawu rasizmu. Po prostu nie mogliśmy wyjść z podziwu. Właśnie takich ludzi potrzeba.
REPLYZa taką opiekę w Polsce trzeba by było zapłacić spore pieniądze w prywatnej klinice, choć nie sądzę, żeby było równie tak wspaniale. Dzięki Bogu, że mieszkaliśmy w tym czasie w UK. Jeśli rodzić, to tylko tutaj.
Przyszłym matkom polecam szpital LGI, nie zawiedziecie się, wręcz przeciwnie.
maciekXQ
29 kwietnia 2010, 12:27Ja tez polecam szpital LGI. Rodzilam tam 6 tyg temu i nie mam nic do zarzucenia. Bardzo dobra i mila opieka.
REPLYfila22
29 kwietnia 2010, 22:00jezeli chodzi o szpitale to jestem równiez tego zdania ze sa super, posiadam dosc spore doswiadczenie( niestety) ale NHS to róniez GP co do ktorego pozostawiam wiele do zyczenia, na nich to mozna wieszac psy( rownez z nam z autopsji nie tylko swojej)
REPLY