Czego zazdroszczą nam w Polsce?

Darmozjady, karierowicze… albo inteligentni i przezorni ludzie – co o Polakach w Wielkiej Brytanii sądzą rodacy w kraju? Jak interpretują motywy ich wyjazdu zarobkowego i czego im zazdroszczą? Szczęściarz, śmiałek nie bojący się „brać sprawy we własne ręce”, by poświęcić się dla rodziny, a może nieudacznik, renegat, bądź zwykły karierowicz, poświęcający rodzinę dla swych ambicji?

Darmozjady, karierowicze…

albo inteligentni i przezorni ludzie – co o Polakach w Wielkiej Brytanii sądzą rodacy w kraju? Jak interpretują motywy ich wyjazdu zarobkowego i czego im zazdroszczą?

Szczęściarz, śmiałek nie bojący się „brać sprawy we własne ręce”, by poświęcić się dla rodziny, a może nieudacznik, renegat, bądź zwykły karierowicz, poświęcający rodzinę dla swych ambicji? Co sądzą Polacy ze Starego Kraju o pracujących na Wyspach brytyjskich rodakach? Czy potrafią rozpoznać ich w tłumie na polskiej ulicy? Opinie są skrajne: od pełnego zrozumienia motywów, które skłoniły setki tysięcy Polaków do wyjazdu po utyskiwanie nad przedkładanie pełnego portfela nad kiepsko płatną pracę „ku chwale Ojczyzny”. Jakiekolwiek by jednak one nie były trudno odmówić im jednego – uzasadnienia.

Przy ponad dwóch milionach emigrantów, którzy od chwili akcesji Polski do Unii Europejskiej wyjechali na Zachód praktycznie każdy ma w rodzinie, wśród przyjaciół, znajomych lub przynajmniej sąsiadów kogoś, kto wybrał taki właśnie los. W tej sytuacji sądy o polskim emigrancie nie rodzą się przy kawiarnianych stolikach, w mniej lub bardziej opiniotwórczych mediach. Ich źródłem są indywidualne, doświadczenia, znajomość konkretnych sytuacji i zachowań. Im ich więcej, tym bardziej miarodajne głosy tych, którzy je wypowiadają. A zatem, posłuchajmy, co mówi polska ulica…

Rozumiem, ale nie zazdroszczę

– Moi znajomi pracują w Anglii, Szkocji i Norwegii. Rozumiem ten wybór. Niektórzy z nich mają tak specjalistyczne kwalifikacje, że u nas na pewno by go nie wykorzystali, a tam mają szansę coś osiągnąć. Dzięki pobytowi za granicą są bogatsi o kilka doświadczeń – w przerwie między wydawaniem kolejnym hot-dogów tłumaczy nam Joanna Serwuszczok, dorabiająca w małej gastronomii studentka ze Śląska. Na pytanie, czy ją samą nie kusi wyjazd na Zachód odpowiada zdecydowanie i bez chwili zastanowienia: nie.

– To prawda, że emigranci zarabiają więcej od nas, ale cena za tą poprawę zarobków też była wysoko. Wielu z nich potraciło znajomych i przyjaciół – tłumaczy.
Pozostali w kraju rodacy nie mają złudzeń, co do motywów, którymi kierowali się wyjeżdżający. Choć sporadycznie można usłyszeć odpowiedzi o „przygodzie” i „chęci przeżycie czegoś nowego”, to większość rozmówców wskazuje pieniądze jako decydujący czynnik skłaniający do emigracji.

– Nie mogli znaleźć pracy tutaj, więc zamiast siedzieć rodzinie na karku postanowili wziąć sprawę we własne ręce. Sama zastanawiałam się, czy tak nie zrobić – ocenia Izabela Koroś, marketingowiec z centralnej Polski.

– Znam tą sytuację. Piętnaście lat temu również wyjechałem szukać lepszych zarobków za granicę i mogę śmiało powiedzieć, że nie mam tym ludziom czego zazdrościć. To, czego oni szukają na drugim końcu Europy ja dziś mam już w Polsce. Ale nie potępiam ich. W dobie otwartych granic każdy może szukać sobie lepszych perspektyw tam, gdzie uzna za stosowne. To naturalne i trudno mieć o to do kogoś pretensje – uważa pracujący w branży budowlanej Dariusz Jakubowski.

Kogo boli żądza pieniądza?

Nie wszyscy jednak skłonni są podzielać aprobatę dla takiego ustawienia sobie życia. Krytyka jednak – jeśli dokładnie się w nią słuchać – dotyczy nie tyle samego wyjazdu na drugi koniec Europy, co raczej niemal wyłącznie finansowej jego motywacji. W gruncie rzeczy chodzi tu o stary jak świat spór pomiędzy „mieć, czy być” i o to, gdzie wyznaczyć między tymi pojęciami granicę. Nie brakuje głosów, że część emigrantów tą granicę przekroczyła.

– Większość mieszkańców mojej miejscowości w ten sposób właśnie zasila rodzinne budżety, choć prawdę mówiąc część z nich ma dom, samochód i możliwość pracy w Polsce. Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia, nikt nie chce być gorszy od drugiego. Chęć szybkiego wzbogacenia się i dopasowania do wymogów rzeczywistości, w której wartość człowieka mierzy się tym, co posiada skłania ich do wyjazdów. Bo to nie są wyjazdy za chlebem, ale za kasą. A przecież bez wielu rzeczy można się obejść – bez entuzjazmu patrzy na wyjazdy do mitycznego Eldorado na Wyspach Marta Twardak, nauczycielka spod Rzeszowa. Dla niej masowa emigracja 20, 30-latków ma jeszcze jeden wymiar: to mniej lub bardziej pozbawione opieki rodzicielskiej dzieci.

– Próbowałam raz tłumaczyć ojcu takiego jednego chłopaka, że warto zainwestować w przyszłość dzieciaka, bo ma możliwości, lecz potrzebuje większego wsparcia i opieki. O odpowiedzi usłyszałam: A po co mu to? Skończy jakoś gimnazjum i pojedzie ze mną. Przynajmniej kasę będzie miał, a nie maluchem jeździł – wspomina Marta.

Stawiam wszystkim, czyli jak poznać emigranta

– Mam znajomego, który przyjeżdżając do Polski „przewala” dokładnie wszystko, co zarabia na Wyspach. Przez jeden – dwa miesiące jego kumple mają istny raj. Facet rzuca kasą na lewo i prawo, w knajpie funduje wszystkim trunki. A potem kasa mu się kończy i wraca do pracy na Wyspach – opowiada Piotrek Skutela, student ze Śląska. Na ile ten model zachowania jest regułą, dotyczącą zachowania się emigrantów, a na ile wyjątkiem od niej? Ten sam rozmówca przyznaje, iż pozostali jego znajomi zarabiający euro na Wyspach nie mają już równie szczodrego gestu (również pozostałe odpytane przez nas osoby przyznają, iż znani im reemigranci żyją w Polsce raczej skromnie, starając się rozważnie wykorzystać odłożone na zachodzie euro). W tym akurat przypadku statystyki o niczym jednak nie przesądzają. Jednostkowy przypadek – właśnie dlatego, że tak spektakularny – potrafi zaważyć na opinii ogółu, a reakcje na takie popisy mogą być bardzo różne.

Dla kolegów szastający kasą emigrant to „swój chłop” (inaczej uznali by go za sknerę), ale już patrzący z zewnątrz na tą samą sytuację nie musi tego zachwytu podzielać. Może po prostu uznać to za prymitywną próbę pokazania, że jest się lepszym (bo ma się grubszy portfel). Jeszcze gorzej jeśli powracający na stałe do Starego Kraju chcą emigracyjnym epizodem „wygrać” lepsze od obowiązujących w danej branży stawki zarobków lub warunki samej pracy.

– Przychodzi taki na rozmowę kwalifikacyjną, no niby wykształcenie wyższe, niby kursy pokończone…. i tylko jedno pytanie gdzie pracował przez ostatnie 3 lata – „dumny był z pracy na zmywaku…”. Na to szef: dobra, a ile Pan by chciał zarabiać? Minimum 3 tysiące złotych. Oczywiście nikt mu takich pieniędzy nie da (…) Życzę im wszystkim powodzenia na obczyźnie. I niech plują na Polskę, ale pod żadnym pretekstem tu nie wracają, bo oni już sprzedali swój patriotyzm za euro, funty etc. – suchej nitki nie pozostawia jeden z internautów na forum Polskiego Radia.

Nie lubimy zblazowanych światowców

Emocje wśród rodaków ze Starego Kraju budzą jednak nie tylko pieniądze. Na postrzeganie emigrantów rzutuje też sposób, w jaki odnoszą się oni do polskiej rzeczywistości. Choć pozostali w kraju rodacy aż za dobrze zdają sobie sprawę z wszystkich jej absurdów, to niekoniecznie mają ochotę wysłuchiwać demonstracyjnych deklaracji w rodzaju „moja noga nigdy tu już nie stanie”. Także poza zblazowanego „światowca”, który z europejskich salonów zapuścił się na odległą prowincję nie jest zbyt mile widziana.

– Większość wracających z emigracji jest normalnych. Nawet nie wiesz, kogo wieziesz. Dopiero jak się takiej osoby zapytasz, gdzie mieszka i co robi, to dowiadujesz się, że pracuje na Wyspach. Z takimi można pogadać, bo widać, że oni się cieszą tym, iż tu mieli „pod górkę”, a tam do czegoś doszli. Palma im jednak nie odbija. Są też jednak tacy, którzy grają gieroja. Po dwóch latach w Londynie udają, że nijak nie potrafią się odnaleźć w polskich realiach. Wszystkiemu się dziwią, tak jakby przez całe wcześniejsze życie mieszkali gdzieś indziej. Wożą się z kumplami po knajpach, zagadują z niby to angielskim akcentem i myślą, że tutaj wszyscy będą przed nimi klękać, a tymczasem to zwykli pajace, którzy na emigracji często są kimś niewiele wyżej postawionym od niewolnika – nie owija w bawełnę Wojtek Orszulik, taksówkarz ze Śląska. Nie jest jedynym, który zwraca uwagę na tego typu „autopromocję” w wykonaniu części wracających emigrantów.

– Choć na stałe wracają zwykle ci, którzy na emigracji radzili sobie co najwyżej średnio, ale i tak przyjmują pozycję bohaterów wracających z wojny i znawców kultury wyspiarskiej. Czasami nawet są zabawni – ocenia tego typu zachowania Wiola z Podkarpacia.

– Nie można uogólniać, że wszyscy się tak zachowują. Żadnemu z moich znajomych od pobytu na emigracji w głowie się nie poprzewracało. Kiedy się z nimi spotykam, to opowiadają o różnicach w codziennym życiu, ale nie robią z siebie żadnych wielkich światowców – ripostuje Joanna Serwuszok.

23 comments

Podobne artykuły

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked with *

23 Comments

  • mckano
    9 listopada 2009, 06:07

    to prawda, ja sam mam znajomch, we dwojke pracuja na chlodni, w owocach, na nockach po 12h, corka chodzi do collegu, dostaja oboje working tax credit, zyja moge powiedziec normalnie jak na angielskie zycie, normalnie bo maja troszke tej kasy, maja oczywiscie jak to ciut bogatszy polak passata ( bo przeciez nie ma inncyh aut za np 3 tys ), jakies tam prowizoryczne rzeczy, np telewizor lcd 19 cali w salonie etc. Ale jak jechali tym pasiorem do Polski, to ludzie, ja nie moglem uwierzyc, przed nimi 25h jazdy, a oni w jeansy, sweterki, okulary na czole. Ja jade do Polski to zakladam stare, ale wygodne ciuchy, bo jednak 25h drogi to kawal czasu, cale cialo musi oddychac, ale takie pajace przyjezdzaja do Polski (najpierw do mechanika, bo w UK drozszy) a pozniej to pokazuja jak to nie jest pieknie i wspaniale, to ze krew im leci z nosa po pracy to juz nie wspomna, bo dorabiaja jezdzac po lotniskach, to jest chore, wiekszosc rodakowmtu jest nikim, a jadac do Polski mysla ze sa kims, prosze tylko, niech nikt mi nie pisze odpowiedzi, ze ja tak pisze bo zazdroszcze komus passata albo dlatego ze nie mam tyle pieniedzy :D:D:D do tego chcialem pozdrowic tez pelna vectre B lub stare mondeo pelne 5 polakow jadacych na 6 rano do roboty w zoltych kamizelkach wszyscy :D:D wstyd mi za tych ludzi, kazdy angol zaklada sobie kamizelke przed wejsciem na teren zakladu, polacy to chyba w nich spia, do tego jeszcze te plecaczki i faja, facet po 40-tce musi miec wasa :D:D albo ja jestem zbyt szczegolowy albo ze mna cos nie tak, ale marze aby 95% tych polakow wyjechalo gdzie indziej, bo jakos Rosjanina czy Wegra trudniej jest poznac od Polaka, ktory idzie po galerii (poszedl na spacer) i patrzy Ci sie w oczy przez caly czas. Kiedys specjalnie w Morrisons’ie specjalnie stawalem wozkiem z zakupami tak, aby rzadko kto mial jak przejsc, od Angola zawsze uslyszalem sorry love, cokolwiek, rowniez od ciapatych, a polak je,b,any idzie, przeciska sie z tym plecaczkiem ale nawet sorry nie powie, bo przecie jak to przyjechalo z zadupia na angielskie zadupie to kto mial go nauczyc kultury, uuuh, po nocce jestem, lepiej mi jak sie rozpisalem, dobranoc 🙂

    REPLY
  • swiety1
    9 listopada 2009, 08:56

    mckano POPIERAM WYPOWIEDZ ,MYSLE DOKLADNIE TO SAMO!!!

    REPLY
  • swiety1
    9 listopada 2009, 09:06

    Dodam jeszcze iz nasi rodacy traktowni sa w wiekszosci jak podludzie.Chyba ze sie jest polka lubiaca sport za dobra prace,albo pracuje sie w agencji pracy jako kolabaront wspolpracujacy z wrogiem (czytaj rodowitym wyspiarzem),ktory tak jak jego przodkowie ma we krwi wykorzystywanie innych!.Porownalbym ta sytuacje z czasami 2 -giej wojny swiatowej,gdzie niemcy byli ludzmi a reszta to tylko podludzie.Najsmieszniejsze jest to iz nasz kraj nigdy nie byl kolonia brytyjska,a sytuacja ekonomiczna zrobila z nas niewolnikow na wlasne zyczenie!TO SMUTNE!

    REPLY
  • Sadie
    9 listopada 2009, 09:18

    musze sie przyznac ze nie bardzo rozumiem. Dlaczego plecaczki oznaczaja ze ktos jest Polakiem? Ja plecaczek zabieram tylko na wakacje jak po Anglii jezdze.I to nie plecaczek ale solidny plecak. Wygodnie mi tak. Kilku moich polskich znajomych ani razu z plecaczkami nie widzialam. Dziewczyny nosza torebki. Normalka. Te kamizelki? Tez nie rozumiem. U mnie w pracy to wlasnie Anglicy przez cale miasto w sluzbowych uniformach do domu wracaja. Ja swoj zdzieram w minute po zakonczeniu pracy i do domu ide w prywatnych ciuchach. Co zlego w dzinsach i swetrze na podroz? To od zawsze byl moj ulubiony stroj. Nie rozumiem czym sie mamy w Polsce wyrozniac noszac dzinsy i swetry? Chyba dobre 90% spoeczenstwa tak robi. Nie kazdy Polak w Anglii jest z zadupia. Bo skoro to prawda to ty mckano tez 😉

    REPLY
  • Sadie
    9 listopada 2009, 14:26

    czasami mam wrazenie ze w jakiejs innej Anglii jestem. Nikt mnie nigdy jak podludzia nie traktowal. Ani w pracy ani w biurze ani na ulicy. Nigdzie. No i jesli juz to kolaborant 😉 Z polskim byly problemy..? 😉

    REPLY