Nie każdy emigrant z Polski kończy na przysłowiowym ?zmywaku w Anglii?. Jedni rapują w chińskiej MTV, inni uświadamiają seksualnie tubylców na Grenlandii, wykładają sztuczną inteligencję w Japonii albo przedzierają się przez nowozelandzki busz. Nie znajdziecie na mapie państwa czy terytorium, na którym nie stanęła polska stopa…Na przestrzeni lat zdążyliśmy przywyknąć do świątecznych widokówek ze Stanów
Nie każdy emigrant z Polski kończy na przysłowiowym ?zmywaku w Anglii?.
Jedni rapują w chińskiej MTV, inni uświadamiają seksualnie tubylców na Grenlandii, wykładają sztuczną inteligencję w Japonii albo przedzierają się przez nowozelandzki busz. Nie znajdziecie na mapie państwa czy terytorium, na którym nie stanęła polska stopa…
Na przestrzeni lat zdążyliśmy przywyknąć do świątecznych widokówek ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji. Jednak serdeczne życzenia od cioci z Jordanii, wujka z Peru czy kuzyna z Nowej Zelandii cały czas pobudzają naszą wyobraźnię. Nasi rodacy osiedli na każdej szerokości geograficznej, od pustyń Afryki, przez azjatyckie stepy po arktyczne pustkowia.
Gdyby wszyscy Polacy rozrzuceni po świecie zapragnęli w tym samym czasie powrócić do ojczyzny, z marnych 38 milionów zrobiłoby się nas milionów… 60. Liczbę Polaków żyjących poza granicami kraju szacuje się na ponad 20 milionów, z czego aż 50 procent żyje w Stanach Zjednoczonych. Cała reszta rozrzucona jest w dziesiątkach innych państw tworząc zarówno liczne ośrodki polonijne, jak i zaledwie kilkudziesięcioosobowe skupiska. Niektórzy zakładają stowarzyszenia, inni wolą działać nieformalnie spotykając się przy przysłowiowym piwie.
W Kraju Środka
Jak zróżnicowane jest rozmieszczenie Polonii na świecie doskonale widać na przykładzie Chin. W kraju, gdzie żyje ponad miliard ludzi, nie znajdziemy jednak obywateli polskiego pochodzenia z obywatelstwem chińskim. Nie pozwalają na to restrykcyjne przepisy wizowe. Ostatni przedstawiciel tzw. Polonii harbińskiej wyjechał z Chin w latach 90. i zmarł w Polsce kilka lat temu.
Nie oznacza to jednak, iż w Chinach Polaków nie odnajdziemy. Stosunkowo niewielka, kilkusetosobowa grupa Polaków rozrzucona jest po całym kraju. W jej skład wchodzą przede wszystkim handlowcy, specjaliści, menedżerowie i przedstawiciele wolnych zawodów.
– W moim przypadku wyjazd do Chin był świadomym wyborem – mówi Renata Inokomis, z wykształcenia sinolog, pracująca jako Director Relocation Services dla amerykańskiej firmy SIRVA Relocation . – Na mojej liście mailingowej jest około 150 nazwisk. Z niektórymi osobami utrzymuję stały kontakt. Staramy się sobie pomagać. W skład naszego polonijnego środowiska wchodzi również dużo polsko-chińskich małżeństw.
Z racji swojego zawodu doskonale zdaje sobie sprawę, że do tej pory nie ma praktycznie jednolitej reprezentacji polskich firm i przedsiębiorców, która umożliwiłaby mocniejsze zintegrowanie interesów polskiego środowiska.
O tym, że Polacy w Kraju Środka nie samą praca żyją, świadczy dobitnie przykład syna Renaty Inokomis, który jest… wschodzącą gwiazdą hip-hopu w chińskiej MTV. Chciałby osiedlić się w Pekinie na stałe, bez ciągłego stresu odnawiania wizy. Jednak wizę uprawniającą do pracy można otrzymać dopiero po ukończeniu 24 lat.
Nie dla słabych psychicznie
Po drugiej stronie globu, w strefie klimatycznej odpowiadającej najbardziej Inuitom swoje miejsce odnalazł Dariusz Sobczyński. Po raz pierwszy, mieszkając jeszcze na Islandii, na Grenlandię zawitał turystycznie 18 lat temu.
– Po prostu zauroczył mnie ten kraj. Postanowiłem, że tu wrócę. Niestety studia nad literaturą islandzka i staronordycką nie dawały szansy na znalezienie zatrudnienia w tym miejscu. Sytuacja zmieniła się diametralnie w momencie ukończenia przeze mnie wyższej szkoły, ze specjalizacją w opiece socjalnej. Dzięki temu pracuję jako szef takiej placówki w Uummannaq.
Wcześniej, również jako kierownik ośrodka opieki w Upernavik, miał okazję pracować nad szeroko zakrojonym programem mającym rozwiązać kwestię przemocy seksualnej dotykającej dzieci młodzież, głównie z małych wiosek. Na pytanie, co stanowi główną przeszkodę w asymilacji z miejscową ludnością, bez wahania wskazuje na język.
– Grenlandzki jest piekielnie skomplikowany i bardzo trudny do nauczenia. Moja znajomość tego języka po sześciu latach pobytu nadal jest na żałosnym poziomie. Na szczęście z pomocą przychodzi mi duński. Poza tym, dla przybyszów z dużych miast problemem może być izolacja małych miasteczek rozrzuconych na obszarze siedmiokrotnie większym od Polski. Na szczęście coraz szybszy rozwój internetu niweluje powoli te niedogodności. Słabszym psychicznie noc polarna i niskie temperatury również potrafią dać w kość. Niedogodności te rekompensuje za to bardzo życzliwe podejście miejscowej ludności co Polaków, którzy wciąż jeszcze stanowią dla nich egzotyczną ciekawostkę z odległego kraju – mówi.
Na Grenlandii nie ma większego skupiska Polaków, którzy najczęściej na wyspie wytrzymują po kilka lat. Prawdopodobnie najdłużej, bo około 20 lat, na wyspie mieszkał nieżyjący już Stanisław Wacławik, który w dawnej gminie Nuuk był szefem oddziału infrastruktury i ochrony środowiska.
Życie w arabskim rytmie
Ci, którzy ciemności i niskie temperatury tolerują jedynie w swojej lodówce, ciągną tam, gdzie słońce potrafi usmażyć wszystko, co w porę nie skryje się w cieniu. W miejscu, do którego już w drugim tysiącleciu przed naszą erą ciągnęły karawany po wonne kadzidło, osiadła kilkudziesięcioosobowa grupa Polaków. Sułtanat Omanu, a w szczególności jego stolica Maskat to miejsce życia i pracy inżynierów i fachowców IT z kraju nad Wisłą.
– W połączeniu z ciekawym i bardzo przyjaznym krajem to interesujący pomysł na życie. W naszym wypadku był to zupełny przypadek, że wyjechaliśmy wraz z mężem pracującym dla Siemens Polska. Po prostu mąż został doceniony będąc na zastępstwie w Katarze. Po pięciu latach przeniesiono nas do Omanu – mówi Regina Dąbrowska, mieszkająca tu od sześciu lat. – Będąc na miejscu staramy się trzymać razem. Wspólnie organizujemy wycieczki na pustynię, spotykamy się w święta.
Podczas ostatnich wyborów omańskim polonusom udało się nawet zorganizować okręg wyborczy. Dwa lata temu, podczas ataku huraganu Gonu, który spustoszył stolicę, wszyscy solidarnie sobie pomagali, tworząc minicentra kryzysowe w swoich domach i pomagając tym, którym huragan zatopił domy.
Nikt z Polaków nie zamierza jednak zostawać w Omanie na stałe. Podobnie jak w Chinach utrudniają to przepisy wizowe. – Pomimo formalnych trudności piętrzących się przed cudzoziemcami, to najbardziej przyjazny naród jaki poznałam, pełen uśmiechu i pogody ducha, którą przelewają na innych. Tu żyje się powoli, w rytmie arabskim… Zwłaszcza że za oknem 48 stopni w ciągu dnia… – mówi Polka.
Nie taki Japończyk straszny
O tym, że marzenia się spełniają, przekonał się mieszkający na Hokkaido dr Rafał Rzepka, który od dziecka interesował się językami i wschodnimi sztukami walki. Dzięki propozycji pracy ze strony lokalnego uniwersytetu, pomimo iż tego nie planował, postanowił na stałe osiąść w Japonii.
– Szczególnie przy mojej specjalizacji Japonia jest znakomitym miejscem do prowadzenia badań, a gdy słucham o tym, jak koledzy po fachu nie mają w kraju środków na książki, nie mówiąc o maszynach i delegacjach, to utwierdzam się w przekonaniu, że to była dobra decyzja – mówi wykładowca sztucznej inteligencji.
Polaków mieszkających na Hokkaido i utrzymujących ze sobą kontakt jest około dwudziestu. Starają się aktywnie pokazywać na imprezach kulturalnych i sportowych związanych z Polską, istnieją w internecie.
Jak mówi dr Rzepka, liczba stereotypów dotyczących Japończyków jest zdumiewająca. – Najbardziej utrwaliła mi się w pamięci dwumiesięczna podróż autostopem dookoła Japonii. Dała mnie i żonie świetny obraz przekroju mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Ludzie potrafili podwozić nas setki kilometrów dalej niż jechali, zapraszali do domów, chwalili się, pokazywali emocje i wszystkie inne rzeczy, o których w literaturze czytamy, że „Japończyk nigdy tego nie robi”. Po tej szalonej podróży zdecydowaliśmy, że możemy tu zamieszkać.
Na własnych nogach
Celestynę Galicki do kraju gejzerów, ośnieżonych szczytów i tropikalnych lasów zawiódł mąż i zamiłowanie do wędrówek. Zmęczeni polską biurokracją zdecydowali się przebyć – bagatela – 17 tysięcy kilometrów, aby osiąść w malowniczej Nowej Zelandii.
– Nie ukrywam, że możliwości uprawiania pieszej turystyki były jednym z powodów, dla których zdecydowaliśmy się tu przyjechać. W miarę możliwości staramy się spędzać czas na łonie przyrody, chodząc szlakami po buszu – mówi Polka. – Zdecydowanie w pamięci pozostanie nam przejście Milford Track, określanego jako jeden z najpiękniejszych trekkingów świata.
W kraju, gdzie jedna czwarta ludności pochodzi z zagranicy, nie miała problemów z adaptacją. Największe trudności z początku sprawiał jedynie nowozelandzki akcent. Większość imigrantów stanowią tu wykształceni, dobrze mówiący po angielsku ludzie, którzy nie sprawiają żadnych problemów i nie wyróżniają się szczególnie na tle rodowitych Nowozelandczyków.
Jak pisze w swoim blogu, zaraz po przybyciu na wyspę, postanowiła skontaktować się z miejscową Polonią. Jednak odpowiedź na wysłanego przez nią maila przeszła jej najśmielsze wyobrażenia. Otóż zapytany o życie Polaków w tym zakątku świata, „życzliwy” Polonus poradził jej… trzymać się od nich z daleka , tak jak to on ma w swoim zwyczaju. Pozostała wierna tej radzie.
Polskie tropy
Zagmatwane losy naszych przodków pozwalają usłyszeć polską mowę również w Estonii. W tym państwie, leżącym stosunkowo niedaleko, ale jednocześnie zupełnie nieznanym przeciętnemu Kowalskiemu, już w XVI wieku polscy jezuici założyli swoje kolegium, a w okresie międzywojennym na podstawie porozumienia obydwu rządów emigrowali polscy robotnicy. Przedwojenne korzenie ma także polska emigracja w Republice Południowej Afryki. Polaków znajdziemy w Paragwaju, Azerbejdżanie, całkiem sporo w Peru, gdzie oddali nieocenione zasługi inżynierskie i w dziesiątkach innych krajów. I chociaż czasami kilkunastoosobowe grupy nie zawsze podpadają pod ścisłą definicję słowa „Polonia”, bardziej liczy się to, w jaki sposób wrastają w zastaną rzeczywistość, jednocześnie zachowując polską tożsamość.
Leave a Comment
Your email address will not be published. Required fields are marked with *