Po internetowych stronach, obleganych przez polskich emigrantów krąży widmo. Każdy „młody, zintegrowany, kosmopolityczny Europejczyk z Polski” odwraca z obrzydzeniem wzrok, gdy Mariana widzi, ale paradoksalnie rozpoznaje go na milę. I używa sobie na nim ile wlezie.Marian to postać tajemnicza, wręcz mityczna. Nikt z opisujących, a jest ich całkiem spora rzesza, nie miał z nim nigdy
Po internetowych stronach, obleganych przez polskich emigrantów krąży widmo.
Każdy „młody, zintegrowany, kosmopolityczny Europejczyk z Polski” odwraca z obrzydzeniem wzrok, gdy Mariana widzi, ale paradoksalnie rozpoznaje go na milę. I używa sobie na nim ile wlezie.
Marian to postać tajemnicza, wręcz mityczna. Nikt z opisujących, a jest ich całkiem spora rzesza, nie miał z nim nigdy nic wspólnego, raczej każdy nim gardzi i go unika, a jednak wszyscy wiedzą o Marianie na tyle dużo, jakby mieszkali z nim w jednym pokoju. Cała uciecha, a zarazem paradoks w gnębieniu Mariana polega na tym, że brzydzący się nim „kosmopolityczni Europejczycy” nie ustają w tropieniu go. Zacznijmy od tej zabawy…
Mariana portret cudzy
Według znanego blogera Piotra Słotwińskiego, statystyczny polski emigrant ma na imię Marian, lat 38, pochodzi ze wsi z okolic Kalisza i nosi wąsy. „W Polsce zostawił żonę z dwójką dzieci, ale tutaj, pod polskim kościołem poznał Tereskę, lat 32, w separacji, z którą obecnie mieszka. Marian jest malarzem (ale nie artystycznym), więc pracuje w rożnych miejscach, do których dowozi go brat szefa, toteż Mariana można codziennie rano spotkać przy bankomacie albo na rogu, skąd jest zabierany do pracy” – to dopiero początek opisu.
Ogólnie rzecz biorąc, w pracy Marian zarabia minimalna stawkę, więc żeby utrzymać się na powierzchni, „młóci overtajmy”. Funty, które za nie dostaje, są dla niego wartością najwyższą i cała jego emigracyjna tułaczka jest ich gromadzeniu podporządkowana.
Kanon ubioru to plecak (obowiązkowo z sześciopakiem piwa Tyskie), dżinsy „wycieruchy”, bluza Lonsdale i adidasy. Najważniejszym znakiem rozpoznawczym są jednak wąsy, z dyskretnym dodatkiem poważnych braków w uzębieniu.
Jeśli w ogóle kupuje coś z rzeczy poza Polską, to tylko w Primarku, ewentualnie w TK Maxx. W spożywkę zaopatruje się w Lidlu albo w Tesco, ale w większości jest to najtańsza i najpodlejsza linia produktów Tesco Value. W jego domu mieszka co najmniej pięciu innych Marianów, ewentualnie Mietków, Mariolek i Teresek. Z elewacji zaniedbanego, wynajmowanego domu zwisa czarny talerz Cyfrowego Polsatu albo Cyfry+, więc wszyscy raczą się „Kiepskimi”, „Plebanią”, „Gwiazdami tańczącymi na lodzie” i wściekają się oglądając „Londyńczyków”.
Wersje do wyboru
Marian ma oczywiście swoje mutacje. W wersji młodzieżowej, poniżej trzydziestki, ma gładko wygoloną głowę i szeroki kark, zdradzający zamiłowanie do pakowania na siłowni i łykania sterydów. Obowiązujący ubiór to spodnie dresowe z białymi paskami po bokach, do tego adidasy lub – w wersji bardziej eleganckiej – mokasyny z dyndającymi frędzlami oraz skórzana kurtka ze stójką, najlepiej z aplikacjami jakiegoś motocyklowego lub samochodowego teamu. W sieci można się doszukać pełnego „rozpoznania rasowego” takiego osobnika. „Kaprawe, wodniste, zapite oczka, neandertalskie mordy, czyli wysokie czoło, zgrubienia nad oczodołami, głęboko osadzone oczy, płaskie, krótkie nosy i cofnięte brody” – takiego opisu, zapożyczonego od sieciowego bytu podpisującego się jako zabawnyrr, nie powstydziłby się żaden rasistowski antropolog.
Jest też mutacja żeńska. To wspomniana już Mariolka, którą „kosmopolityczny Europejczyk” rozpoznaje po upodobaniu do różowych dodatków, nienaturalnie dopalonej solarium skórze oraz wymyślnym tipsom.
Choć opisy te ciągną się w nieskończoność, a im bardziej są szczegółowe, tym większą uciechę sprawiają demaskatorom, to cechy fizyczne Mariana i podobnych mu postaci są jedynie dopełnieniem listy jego wad i grzechów głównych. Znienawidzone postacie łączą więc cechy osobowościowe, nawyki, prymitywny światopogląd, ignorancja, płytki konsumpcjonizm, nieznajomość języka angielskiego i wulgarna odmiana polskiego, analfabetyzm technologiczny itp.
Jak pisze internauta Oscar, „poznałem ich po wyglądzie, choć nie mieli wąsów ani koszuli w kratkę. Ale nie miałem wątpliwości, to był Marian polski. Usłyszana później rozmowa potwierdziła moje rozpoznanie. Do towarzystwa brakowało im tylko polskiej Marioli.”
Konstruowanie Innego
Oscar pisze dalej o własnym olśnieniu: „Każdy Marian jest Polakiem, ale nie każdy Polak jest Marianem. Jeśli ktoś ze wstrętem pisze, a takich wpisów na forach jest mrowie, że Polaka wyczuje na odległość po wąsach i koszuli w kratkę, to głupio pisze. Owszem, wielu z nas cechuje się charakterystyczną, słowiańską urodą. Ale nie wszyscy. No i niektórzy zgolili wąsy na lotnisku.”
Czas na zadanie pytania: skąd bierze się owa potrzeba „konstruowania” Mariana? Bo jego konstruktorom, mimo demaskatorskich zapędów i analitycznej inteligencji, nie wystarcza przenikliwości, by zajrzeć w głąb siebie.
Tymczasem ich opis wynika z pierwotnej potrzeby poszukiwania własnej tożsamości, dość poważnie rozchwianej przez sytuację emigracyjną.
– Ludzie konstruują „Mariana”, aby udowodnić sobie i innym, że Marianami nie są. To jeden z fundamentalnych mechanizmów budowania tożsamości – stwierdza dr Michał Garapich, antropolog kultury z Roehampton University. – Aby poczuć się „kimś”, musimy wiedzieć, co jest tym „nie-kimś”, gdzie jest granica i co jest po drugiej stronie, musimy skonstruować sobie Innego, wobec którego możemy się zdystansować i obarczyć cechami negatywnymi, przez co nadajemy sygnał, iż my posiadamy same pozytywne. Mamy różnych Innych – bliskich, dalszych, ale Marian jest niebezpiecznie bliski, jest z Polski, mówi tym samym językiem, a w dodatku inni członkowie pozytywnych grup odniesienia (tych, do których Polacy chcieliby aspirować, zbliżyć się w hierarchii, czyli po prostu biali Anglicy z klasy średniej) pakują nas do jednego worka. To dlatego więcej społecznej energii poświęca się podkreśleniu różnicy między Marianem a nie-Marianem niż opisywaniu różnic, które dla aktorów społecznych mogą wydać się ewidentne, np. między Polakiem a Sikhem czy Polakiem a osobą o odmiennym kolorze skóry. Marian służy więc podkreśleniu wewnętrznego zróżnicowania grupy.
Dla „kosmopolitycznej” części polskich emigrantów sprzeciw wobec Mariana prowadzi do wykluczenia siebie z grupy narodowej: „jeśli tacy jak Marian reprezentują Polaków zagranicą, to ja się z tej narodowej wspólnoty wypisuję”. Jednak dla sporej części Polaków w UK przynależność etniczna jest na tyle ważna, że w opozycji do Mariana budują swoją „drugą Polskę na obczyźnie” i w swoim mniemaniu zamieszkują samo jądro polskości, która jest głęboka, patriotyczna, świadoma i… elitarna. Marian nie ma do niej wstępu, bo samą swoją obecnością by ją skalał. W ostateczności przestaje być Polakiem, bo na to miano nie zasługuje, staje się przedstawicielem „ciemnego luda”, bez własnej historii i kultury, wykorzenionym podczłowiekiem miotającym się gdzieś na powierzchni codziennego życia, zaspokajającym własne podstawowe potrzeby, a niezdolnym do uczuć wyższych i przynależności do „prawdziwej”, narodowej wspólnoty.
Wygnańcy w jednym worku
Emigracja burzy naszą staroświecką, terytorialną tożsamość. Przekraczając granicę w pewnym sensie wyłączamy się z etnicznej wspólnoty, która zgodnie z wrośniętym w nas nacjonalistycznym mitem każe wierzyć, że Polacy mieszkają wyłącznie w Polsce, a wyjazd za granicę to rodzaj anomalii, patologii sprzecznej z naturą. Emigracja jest w polskim dyskursie nacechowana negatywnie – to „tułaczka”, „poniewierka”, „wygnanie”, „banicja”, „wypędzenie”, a ostatnimi czasy „ucieczka”. Już sama ta sytuacja tworzy dyskomfort i chęć zrzucenia niechcianego ciężaru.
W dodatku – jako Polacy – jesteśmy wrzucani do jednego worka przez inne grupy społeczne. Właśnie w tym sprzeciwie wobec prymatu narodowej przynależności tkwi kompleks twórców Mariana. Wskazują oni, że różnią się od niego pozycją społeczną, wykształceniem, walorami moralnymi, które są dla nich ważniejsze od więzi etnicznej.
– Bezpośrednie doświadczenie negatywnej strony etniczności, która grupuje odgórnie jednostki sobie obce, zawiera element dyskomfortu, wstydu i poczucia, że bycie Polakiem lub Polką niesie za sobą potencjał skojarzenia ze złym towarzystwem – tłumaczy dr Garapich. – Jest to jednocześnie wstyd mocno zindywidualizowany, mający na względzie własny interes (na zasadzie: „co inni Anglicy o mnie pomyślą, patrząc na nich”). Polskość jako kategoria łącząca ludzi ma więc potencjał klasowej transgresji i zaburzenia własnego poczucia odrębności klasowej, edukacyjnej i tożsamościowej.
Według Bernadetty Siary, socjolożki z University of Westminster, jest to również walka o wzór Polaka, który ma prawo reprezentować nas na emigracji.
– To jest walka o reprezentację tymczasowej społeczności polskiej w UK, tzn. jakie symbole i jakie typy osobowościowe ją reprezentują – mówi B. Siara. – Jeśli przedstawimy Mariana w negatywnym świetle i go wykluczymy (a część społeczności męskiej w UK prawdopodobnie reprezentuje cechy przypisane Marianowi), to wtedy wszyscy ci, którzy pozostają w pozytywnym świetle (wykształceni, z dobrą znajomością języka, odczuwający mniejsze frustracje na emigracji i nie potrzebujący ich zabijać alkoholem, często nieźle zarabiający itp.), zyskują prawo reprezentacji tymczasowej, wykreowanej społeczności polskiej.
Dajmy mu odetchnąć
Ciągłe definiowanie wstydliwej polskości, uosobionej w postaci Bogu ducha winnego Mariana, ma dla jego twórców moc wyzwolenia. Sprawia, że poczucie przynależności do „arystokratów ducha” jest silne, mimo częstych przecież na emigracji porażek, nieznośnych kompromisów i losów poniżej własnych aspiracji. O tym, jak żywy jest to mit, świadczy chociażby efekt badań przeprowadzonych w ramach projektu Economic and Social Research Council wśród polskich emigrantów w roku 2007. Aż 80 proc. badanych mężczyzn i 50 proc. kobiet wyrażało negatywne opinie o Polakach. Niemal wszyscy mieli negatywne doświadczenia z rodakami bądź o takich słyszeli, a ponadto spontanicznie o nich opowiadali. W wywiadach z naukowcami podkreślali również różnice, które oddzielają ich od „polactwa”, przy czym najczęściej podkreślaną osią różnicy był fakt łamania norm moralnych.
Owe deklaracje wstydu i obrzydzenia stoją wręcz w sprzeczności z rzeczywistym doświadczeniem. – Ci sami respondenci deklarujący niechęć do innych Polaków, na dużą skalę angażują się w migracje łańcuchowe, produkcję migracyjnego kapitału społecznego, mieszkają z innymi Polakami razem, prowadzą wspólnie intratne interesy i korzystają z sieci społecznych złożonych z Polaków – mówi dr Michał Garapich.
We wspomnianym badaniu ESRC, 60 proc. badanych pomogło swoim znajomym w znalezieniu pracy lub mieszkania podczas początkowego etapu osiadania na emigracji. W sondażu dla władz dzielnicy Hammersmith & Fulham, 45 proc. Polaków znalazło pracę przez znajomych lub rodzinę, a jedynie 8 proc. skorzystało z formalnych instytucji, jak biura pracy czy agencje.
O czym to świadczy? Czy nie jest tak, że walczymy z Marianem, który tkwi w każdym z nas? Jeśli tak, dajmy mu od czasu do czasu odetchnąć…
2 comments
2 Comments
banitka
6 lipca 2009, 10:25Świetny tekst, doskonałe wyczucie humoru , i problemu. Oby tak dalej
REPLYSpokoBoyxxx:)
6 lipca 2009, 16:21Trafiony Tekst -„Kazdy z nas czasami produkuje ,konstruuje sobie Marian czy Janusza aby udowodnic innym ze Marianami czy Januszami nie sa” – czasami warto zajrzec na inne portale spolecznosciowe aby przeczytac fajny artukul…:)
REPLY