Dla dobra rodziny – mówią ludzie wyjeżdżający do pracy za granicę. Większość z nich przekona się, że to nieprawda. Z pięciu procent polskich małżeństw, które obecnie funkcjonują na odległość, co trzecie nie przetrwa. Pozostałe czeka ciężka próba. Przez trzy lata żyli razem, ale osobno. Marzena Witkowska z Poznania nawet dziś mówi, że to było jedyne
Dla dobra rodziny – mówią ludzie wyjeżdżający do pracy za granicę. Większość z nich przekona się, że to nieprawda. Z pięciu procent polskich małżeństw, które obecnie funkcjonują na odległość, co trzecie nie przetrwa. Pozostałe czeka ciężka próba.
Przez trzy lata żyli razem, ale osobno. Marzena Witkowska z Poznania nawet dziś mówi, że to było jedyne wyjście. Gdy jej mąż stracił pracę, sytuacja stała się dramatyczna. – Nigdy nam się nie przelewało, więc nie mieliśmy oszczędności. Ja nie pracowałam od urodzenia dzieci. Po prostu zostaliśmy bez grosza – opowiada. Długi rosły w zastraszającym tempie. Propozycja pracy w Niemczech spadła jak dar z niebios. Nie zastanawiali się długo.
– Początkowo wszystko było w porządku. On przyjeżdżał co dwa miesiące, przywoził pieniądze, jakieś prezenty – opowiada. – Cieszyliśmy się, że znów jesteśmy razem. Potem zaczął narzekać, że mu ciężko. Ona mówiła: „A mnie niby lekko?”. Bo przecież wszystko na jej głowie: dom, dzieci, rachunki, działka. Pomoc teściom i rodzicom. Jej mąż pracował po 12 godzin na dobę.– A co robisz po robocie? – pytała. – Telewizor, czasami jakaś wódka z kolegami i spać – odpowiadał Marek. To właściwie była prawda. Czasami jakaś kobieta pojawiła się później. A wódka nie czasami, ale codziennie. Jednak o tym Marzena dowiedziała się już od „życzliwych”.
Marek przyjeżdżał coraz rzadziej, a każdy pobyt kończył się karczemną awanturą. Gdy nie było męża, na Marzenę wrzeszczał syn, który akurat wszedł w trudny okres dojrzewania i potrzebował ojcowskiego autorytetu. Gdy Hubert był w szkole, na Marzenę krzyczała teściowa. Miała wieczne pretensje, że jej synek się zaharowuje, a synowa obija. Marzena nabawiła się poważnej nerwicy. Po trzech latach postawiła mężowi ultimatum: wracasz albo się rozwodzimy. Wrócił. Niby wybrał rodzinę. Ale żyć już razem nie mogli. – On wpadł w alkoholizm. Przepił prawie wszystko, co przez te lata zarobił – mówi Marzena. A i ona nie była już tą samą kobietą. Po pół roku Marek wrócił do Niemiec, a ona złożyła papiery rozwodowe.
Bilet w jedną stronę
W równie banalny sposób rozpada się w Polsce kilka tysięcy małżeństw rocznie. Mimo to o negatywnych skutkach migracji zarobkowych mówi się rzadko. Praca Polaków za granicą postrzegana jest w kategoriach sukcesu: zbiorowego (bo spada bezrobocie, rośnie zasobność społeczeństwa i duma narodowa, że podbijamy Europę) oraz indywidualnego (bo oznacza pieniądze i jest dowodem zaradności).
Z badań wynika, że co czwarty Polak nie wahałby się, gdyby zaproponowano mu pracę za granicą w jego zawodzie, a co trzeci rozważał już możliwość wyjazdu. Oficjalnie poza granicami pracuje ok. pół miliona naszych rodaków. Ale dane te są mocno zaniżone, bo nie uwzględniają pracujących na czarno.
Psycholog społeczny prof. Janusz Czapiński szacuje, że rocznie zarobkuje poza granicami – przez krótszy lub dłuższy czas – 1,2 mln Polaków. Ponad połowa z nich zostawia w kraju rodziny. A liczba wyjeżdżających wciąż rośnie. Dostrzega to personel urzędów pracy, z których wyrejestrowują się setki bezrobotnych, nie ukrywając, że jadą szukać zajęcia gdzie indziej. Widzą księża chodzący po kolędzie: proboszcz z kościoła Opatrzności Bożej na gdańskiej Zaspie co 16. parafianina ma już na saksach. I przewoźnicy wywożący do Niemiec, Anglii, Irlandii, Belgii i Holandii podróżnych z biletem w jedną stronę.
Większość wyjeżdżających, zwłaszcza po raz pierwszy, nie zdaje sobie sprawy, jak drogo może ich to kosztować. Profesor Robert Rauziński, demograf z Politechniki Opolskiej, przyznaje, że w dotychczasowych badaniach nad emigracją zarobkową akcentowano przede wszystkim elementy ekonomiczne, a jej wpływ na rodzinę i więzi międzyludzkie był mało znany. – Ten model życia, niezależnie od materialnych korzyści, jest niszczący: ludzie żyjący w swoim naturalnym środowisku mają przeszłość i teraźniejszość, planują sobie przyszłość. Emigranci funkcjonują w zawieszeniu: przeszłość zostawili, przyszłość jest niepewna – tłumaczy.
Wiele o etyczno-społecznych aspektach życia na emigracji mówią ankiety prowadzone przez wydawany w Austrii magazyn Polaków za granicą „Polonika”. 61 proc. ankietowanych na obczyźnie rodaków uważa, że „życie seksualne na emigracji to coś absolutnie specyficznego”. Tylko co czwarty wierzy, że małżeństwo na odległość ma szanse przetrwania. Połowa ankietowanych obojga płci opowiedziała się za legalizacją domów publicznych.
Jednym z pierwszych, którzy zwrócili uwagę na ciemne strony rozłąki, był ordynariusz opolski, arcybiskup Alfons Nossol. Na jego terenie akurat emigracja nie jest niczym nowym. Zaniepokojenie hierarchy wzbudziło jednak to, że dawniej wyjeżdżali ludzie samotni lub całe rodziny. A od pewnego czasu – przede wszystkim mężowie lub żony, ojcowie lub matki. „Czy rodzina poprzez te wyjazdy czasami więcej nie traci, aniżeli zyskuje? Czy warto dalej narażać trwałość małżeństwa i dobre wychowanie dzieci?” – napisał w liście pasterskim.
Wypowiedź hierarchy, choć nie potępiał on tych, którzy za granicę jadą w akcie desperacji, a jedynie napominał wiernych chcących polepszyć i tak niezły byt materialny, wywołała oburzenie wiernych. Na Śląsku Opolskim ten, kto nie wyjeżdża na zarobek, uważany jest za wyrodnego męża i ojca. Doświadczył tego Norbert, nauczyciel z jednej z opolskich szkół. – Mój ojciec jeździł do Niemiec odkąd pamiętam – mówi. – Widywałem go dwa razy do roku. Dziś to dla mnie obcy człowiek.
Zagraniczna zdrada
Matka Norberta dołączyła do ojca, gdy dzieci zaczęły chodzić do szkoły. Doglądali je, bo wychowanie to chyba nieodpowiednie słowo, dziadkowie, a po ich śmierci – sąsiadka. Brat zaczął jeździć zaraz po skończeniu technikum. Norberta, który chciał się kształcić dalej, rodzina wcale nie zachęcała do nauki. Na swoje studia zarabiał sam, oczywiście pracując za granicą. Brat zostawił żonę z dwójką dzieci. Gdy Norbert się ożenił i zaczął pracować w szkole, nie chciał już wyjeżdżać. Za to jeździła jego żona. W końcu została – z panem, u którego wynajmowała pokój. – Chodziłem załamany. A wiesz, jak mnie ludzie pocieszali!? „Nie przejmuj się stary, mam dla ciebie fajną robotę w Raichu”.
Z najnowszych badań nad migracjami zarobkowymi wynika, że kobiety stanowią 62 proc. wyjeżdżających. – To nie tylko pogłębia polski kryzys demograficzny, gdyż rodzi się mniej dzieci, ale powoduje poważne konsekwencje na poziomie rodziny – uważa prof. Wojciech Łukowski z Ośrodka Badań nad Migracjami UW.
Dobrze ilustrują to losy mieszkańców bieszczadzkiej wsi Bukowsko koło Komańczy, kobiet, które masowo wyjeżdżają do pracy za granicę, i ich mężów, którzy pozostają w domu i zajmują się dziećmi. To bohaterowie filmu dokumentalnego Moniki Jargot-Kędzierskiej „Punkt widzenia”. – Z czasem w mężczyznach narasta frustracja i rozżalenie – twierdzi autorka.
Ciekawsza rzeczywistość
Kobiety przyjeżdżają odmienione, pewniejsze siebie i swoich możliwości, dumne z zarobionych pieniędzy, a mężczyźni pozostają tacy sami. Coraz trudniej im się porozumieć, coraz bardziej się od siebie oddalają. Najbardziej cierpią na tym dzieci. Te najmniejsze często nie rozpoznają własnych matek po kilkuletniej rozłące. A kobietom, które już przyzwyczaiły się do ciekawszej rzeczywistości, coraz trudniej wracać do domu. Pod pretekstem troski o przyszłość dzieci skrywają własne ambicje, marzenia, nadzieje. A te – ich zdaniem – mogą się spełnić raczej za granicą niż w Bukowsku.
Mężczyźni z Bukowska, nawet jeśli głośno nie pytają, to nie przestają się zastanawiać: czy ona mnie oby nie zdradza? Takie samo pytanie zadaje sobie wcześniej czy później większość rozdzielonych małżonków. Anna Rutkowska z biura detektywistycznego Rutkowski w Wiedniu zna od podszewki dziesiątki historii rozbitych małżeństw. Śledzenie niewiernych to jej praca. Szanse na przetrwanie małżeństwa na odległość ocenia sceptycznie. – W pewnym momencie zaczyna się przeliczanie: co za tak ciężko zarobione pieniądze mógłbym kupić dla siebie – wyjaśnia mechanizm emigracyjnej zdrady. – I przychodzi spostrzeżenie, że przecież na świecie jest pełno młodych długonogich dziewcząt, znacznie milszych niż stara żona. A panienki przychylnie patrzą na panów przy forsie.
Rutkowska dodaje, że pozostawione w kraju małżonki też nie narzekają na brak adoratorów. Często takich, których kuszą nie tyle kobiece wdzięki, co mężowskie przekazy gotówkowe.
Słomiani wdowcy
Kobieca „zagraniczna zdrada małżeńska” to najczęściej przelotna przygoda. – Miałam wiele okazji, czasami korzystałam – opowiada na forum o swoim pobycie w Italii „Susi44”. – Bo wiadomo, jak to jest. Ile można bez faceta?
Meżczyźni również nie stronią od przygodnych romansów, ale jednocześnie często korzystają z usług prostytutek. Z raportu prof. Zbigniewa Izdebskiego „Seks po polsku” wynika, że najwyższy odsetek mężczyzn korzystających z płatnej miłości jest właśnie na opolszczyźnie przodującej również w emigracji zarobkowej. Zdaniem autora raportu, te dwa fakty łączą się ze sobą. Słomiani wdowcy szukają seksu u prostytutek.
Obcy w domu
– Ale nie musi dojść do zdrady, by małżeństwo się rozpadło – podkreśla Tamara Tarasiewicz, psycholog i doradca rodzinny. – Często związek po prostu obumiera.
Tłumaczy, że założenie, iż odległość wzmacnia uczucie, jest w przypadku dłuższej rozłąki nieprawdziwe. Bardziej adekwatne jest stare powiedzenie: co z oczu, to z serca. Bo małżeństwo to przede wszystkim bliskość, bycie razem, codzienne budowanie więzi. Jeśli para widuje się raz na kilka miesięcy, nie może być o tym mowy. – Czasami ludziom się wydaje, że dojazdowy związek jest dla nich dobry. I że dzięki niemu bardziej się kochają. Ale to tylko pozory. Dominującym uczuciem jest wtedy tęsknota. A gdy rozłąka się kończy, okazuje się, że więzi zanikły.
Na Anitę i jej męża ludzie patrzą z zazdrością. Piękny dom – 500 mkw. Dzieci dorosłe i urządzone. Samochody. Oni zaś tylko w jednym są zgodni: zmarnowali życie. Choć się nie zdradzali, a nawet specjalnie nie kłócili. Tadeusz wylicza pretensje: lata spędzone przy azbeście, zupki z proszku zamiast obiadów, każdy cent ściubiony do skarpetki. Anita wylicza chronologicznie: jak sama walczyła z chorobą młodszego syna, jak zmarła matka, a jego przy niej nie było. Jak pilnowała budowy domu. Jak w Polsce wszystko drożało, a ona w popłochu lokowała pieniądze, by ich nie zżarła inflacja. Pięć lat temu on wrócił. Miało być pięknie, wyszło… jak przedtem. Ona dalej samotna siedzi w swym pokoju. On w drugim końcu domu. Jedzą oddzielnie, śpią oddzielnie. Każde mówi: – Mieszkam pod jednym dachem z obcym człowiekiem.
Współczesna emigracja zarobkowa, zdaniem specjalistów, jest o tyle niebezpieczna, że daje złudne poczucie bezpieczeństwa. Bo przecież to już nie podróż za Ocean, ale wyjazd do pracy. Najczęściej do jednego z krajów Unii Europejskiej, w której przecież jesteśmy, więc to właściwie jak w kraju. Są tanie linie lotnicze, jeszcze tańsze autokary. Internet, SMS-y, e-maile, wideokonferencje.
Wystąpić o rozwód?
– Myśleliśmy, że będziemy razem spędzać dwa weekendy w miesiącu. Raz ja polecę do niego, raz on do mnie – mówi Anka, księgowa. Jej mąż Arek, informatyk, dostał atrakcyjną propozycję pracy w Edynburgu. – Posiedzę rok, a potem ściągnę was do siebie – tłumaczył żonie. I tak dołączył do grona 205 tys. emigrantów w Wielkiej Brytanii. Zarabiał doskonale. Było ich stać na podróże co tydzień, ale jakoś się nie składało. A to on pracował w weekend, a to zachorowało dziecko, półroczna Julka. – Gdy wybuchła afera z podwójnym opodatkowaniem, namówił mnie, byśmy sprzedali mieszkanie – mówi Anka. – Tłumaczył, że stracimy dużo kasy, a mieszkanie przecież niepotrzebne, bo wkrótce i tak do niego przyjadę.
Pieniądze przelała na jego konto. Od tej pory się nie widzieli. Arek co pewien czas dzwoni i mówi, że wszystko jest OK, tylko jest strasznie zapracowany. – Nie wiem, co mam robić: zostać, jechać do niego, by sprawdzić, co się dzieje? A może wystąpić o rozwód?
Statystycznie małżeństwa rozłączone mają tylko 30 proc. szans, by przetrwać. Tak wynika z badań prof. Krystyny Slany. Ale zdaniem psychologów, wiele też zależy od małżeńskiego stażu. Im krótszy – tym gorsze rokowania. Niepokojące są przewidywania socjologów. W 2010 roku prawdopodobnie na odległość będzie żyło 700 tys. par, przede wszystkim ludzi młodych. Większość z nich się rozwiedzie.
Ekonomista Romuald Jończy z Uniwersytetu Opolskiego uważa, że przeciętna płaca musiałaby wzrosnąć dwa i pół raza, aby Polacy mieli motywację ekonomiczną do pozostania w kraju. Wszyscy powinni jednak wiedzieć, jakie koszty niesie rozłąka.
Luiza Łuniewska
Leave a Comment
Your email address will not be published. Required fields are marked with *