W ciągu ostatnich 4,5 roku przez Wielką Brytanię przewinęło się ok. 1,5 mln Polaków, co wywołało prawdziwy szok wśród mieszkańców angielskiej prowincji. O ich pierwszym negatywnym wrażeniu po spotkaniu z polską społecznością i lekcji uprzejmości i pokory, jaką dostali Polacy od Brytyjczyków, opowiada w tygodniku „Newsweek” działacz polonijny Wiktor Moszczyński. Pierwsze spotkanie z tak dużą
W ciągu ostatnich 4,5 roku przez Wielką Brytanię przewinęło się ok. 1,5 mln Polaków, co wywołało prawdziwy szok wśród mieszkańców angielskiej prowincji.
O ich pierwszym negatywnym wrażeniu po spotkaniu z polską społecznością i lekcji uprzejmości i pokory, jaką dostali Polacy od Brytyjczyków, opowiada w tygodniku „Newsweek” działacz polonijny Wiktor Moszczyński.
Pierwsze spotkanie z tak dużą grupą ludzi z zagranicy było dla angielskiej prowincji wstrząsające. Małe miasta, jak Boston czy Crewe, liczące mniej niż 20-30 tysięcy mieszkańców, nagle musiały tolerować zmieniający obraz ich miasteczek napływ 2 tys. pracowników z Polski.
„Nagle pojawia się wiele polskich dzieci w szkołach, lokalne szpitale potrzebują na gwałt ludzi znających polski. Policja nie może sobie poradzić i zaczyna narzekać, że wszystkie pieniądze wydaje na opłacenie tłumaczy dla zatrzymanych Polaków, którzy jeżdżą samochodami po spożyciu alkoholu albo bez ubezpieczenia. I to wszystko podsycane przez prasę, a w szczególności przez brukowce, powoduje szok, niechęć, poczucie oblężenia i strach” – opowiada „Newsweekowi” Witold Moszczyński.
Jego zdaniem, Polacy nie zawsze byli świadomi tego, jak wygląda wieloetniczne państwo. Przypomina, że wielu z nich przyjechało ze wsi i małych miasteczek. Często nigdy w życiu nie widzieli ludzi czarnych albo niewiele o nich wiedzieli. Nie byli przygotowani na przykład na to, że w szkole podstawowej, do której zapisali swoje dzieci, jest więcej uczniów czarnoskórych niż białych.
„Nierzadko dochodziło więc do dramatycznych scen, gdy Polacy wyrażali się o osobach czarnoskórych niepochlebnie, a potem bandy czarnych nastolatków napadały na polską młodzież. Tego typu konfliktów do dziś nie udało się zażegnać” – mówi działacz Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii.
„Żyjąc wśród Brytyjczyków, Polacy muszą się nauczyć, że tu jak się kogoś potrąci, to się mówi 'sorry'. Gdy widzimy coś niecodziennego, to odwracamy wzrok i w żadnym wypadku tego nie komentujemy” – radzi Moszczyński.
Bycie Brytyjczykiem to również specyficzne podejście do władzy i policji – oparte na szacunku i sympatii. Natomiast Polak boi się kontaktu z policją. Aby więc zintegrować się z Brytyjczykami, trzeba wyrobić w sobie pozytywne nastawienie do nauczycieli w szkole, do policji, do mniejszości. Ale przede wszystkim należy nauczyć się angielskiego, tym bardziej że Brytyjczycy oferują lekcje języka za darmo.
Moszczyński zauważa jednak, że życie w Wielkiej Brytanii odmieniło już wielu Polaków. Na emigracji nabyli oni cechy, na które jest deficyt w naszym kraju. Ma on także nadzieję, że wracający Polacy zaczną naśladować nad Wisłą brytyjskie relacje oparte na uprzejmości.
„Ja przeniósłbym do Polski uniwersalną brytyjską zasadę, że jeżeli nie wiesz, jak się zachować, to bądź uprzejmy. Dzięki temu świat staje się znacznie bardziej ucywilizowany. Brytyjczycy potrafią jeździć ściśnięci w przepełnionym metrze, a jednocześnie jest tam tak mało awantur, bo wiedzą, że muszą się nawzajem tolerować. Przeniósłbym do Polski atmosferę pracy panującą w brytyjskich firmach. Nie ma tu agresji, nie ma hierarchii, tych wszystkich dyrektorów, wicedyrektorów. Ludzie mówią sobie po imieniu i są zrelaksowani. Mam nadzieję, że ci, którzy wrócą do kraju i będą zakładać własne firmy, przeniosą te brytyjskie relacje na polski grunt” – podsumowuje.
Leave a Comment
Your email address will not be published. Required fields are marked with *