… liderem zespolu kabaretowego Koń Polski, który wkrótce rozpoczyna trasę koncertową po Wielkiej Brytanii. To już ponad 20 lat galopuje ten nasz Koń Polski. Proszę nam przypomnieć jak to się wszystko zaczęło? LM: Jako niespokojna dusza w młodości próbowałem wszystkiego – śpiewałem w chórze, tańczyłem w zespole tanecznym, pisałem wiersze, uprawiałem wszelkie sporty w tym
… liderem zespolu kabaretowego Koń Polski, który wkrótce rozpoczyna trasę koncertową po Wielkiej Brytanii.
To już ponad 20 lat galopuje ten nasz Koń Polski. Proszę nam przypomnieć jak to się wszystko zaczęło?
LM: Jako niespokojna dusza w młodości próbowałem wszystkiego – śpiewałem w chórze, tańczyłem w zespole tanecznym, pisałem wiersze, uprawiałem wszelkie sporty w tym na przykład biathlon motocyklowy, czyli połączenie jazdy motocyklem ze strzelaniem i rzutem granatem. W końcu przypadkiem trafiło na kabaret. W czasie studiów na Wyższej Szkole Inżynierskiej w Koszalinie (specjalność Technologia Wody i Ścieków!) zaczepił mnie szef klubu studenckiego, który wiedząc, że udzielam się we wszystkim namówił mnie żebym pojechał na I Przegląd Kabaretów PAKA w Krakowie. Na przeglądzie mój świeżo założony kabaret otrzymał nagrodę Grand Prix. Po takim początku nie wypadało w życiu robić nic innego.
Koń Polski ma imponujący dorobek artystyczny oraz całkiem pokaźną galerię nagród. Z której jest Pan najbardziej dumny?
LM: Z tej pierwszej na pewno, ale otrzymałem kiedyś nagrodę wyjątkową. Na którejś z krakowskich PAK otrzymałem nagrodę specjalną – spacer po krakowskim Zoo z księdzem profesorem Józefem Tischnerem. To było wspaniałe spotkanie. Ten wielki intelektualista i przesympatyczny człowiek podarował mi dzień swego życia. Złaziliśmy pół Krakowa i rozstaliśmy się późnym wieczorem. Żegnając się ze mną powiedział – pamiętaj, że jesteśmy kumplami. To wspomnienie jest dla mnie do dzisiaj bardzo żywe.
Kabaret zjednał sobie konkurencję, jeśli mogę tak powiedzieć o innych artystach z branży i postawił na współpracę, której wynikiem są Letnie Festiwale Kabaretów organizowane w Koszalinie od ponad 10 lat, transmitowane na żywo przez Polską Telewizję. To ogromny sukces. Proszę nam powiedzieć jak narodził się ten pomysł.
LM: Jako rodowity Koszalinianin byłem dumny, że miasto posiada amfiteatr, do którego nie równa się żaden taki obiekt w Polsce. Wybudowany na Gierkowskie dożynki obiekt ma potężny stały dach nad widownią. Dach nad sceną jest obrotowy i spełnia funkcję potężnego ekranu gdzie filmy może oglądać pięć tysięcy osób. Patrząc na to niewykorzystane cacko zamarzyło mi się, żeby zrobić tu letnią stolicę kabaretu. A że do Opola na kabareton nie zapraszano nas zbyt często, pomyślałem – czas zrobić coś swojego. Tym razem debiutowałem jako producent. Na początku jak to zwykle było ciężko. Z pomocą Radia Północ, którym dowodziłem, udało się. Festiwal Kabaretu Koszalin to marka sama w sobie.
Skąd czerpane są inspiracje na coroczne spotkania, które zawsze odbywają się pod innym hasłem, w atrakcyjnej scenerii, raz jest to plaża, innym razem, stacja kolejowa, supermarket?
LM: A siedzę sobie, gapię się durnowato w telewizor i myślę – o czym moi rodacy teraz rozmawiają, które miejsce jest dobre, żeby pokazać aktualne tematy. No i jakoś trafiam. W tym roku hasłem festiwalu była „Kabaretowa Wojna Domowa”.
Dla Pana występy kabaretowe to tylko cześć życia zawodowego, bo przecież jest Pan także radiowcem.
LM: Jestem współwłaścicielem i Redaktorem Naczelnym Radia Północ z nadajnikami w Koszalinie i Goleniowie, choć przyznaję, że na Radio mam coraz mniej czasu. Sporo siedzę w Warszawie gdzie piszę i produkuję cykliczne programy dla Dwójki i innych kanałów. A jak mam chwilę wolną, natychmiast uciekam na wieś koło Szczecinka gdzie mam chałupę, stodołę, staw i… kort tenisowy. Tenis to moja dzika pasja. Raz do roku, dzień po festiwalu w Koszalinie, moi goście zjeżdżają na turniej artystów. Schodzi się cała wieś i jest bardzo wesoło.
Jak Pan ocenia, czy walka o widza była trudniejsza na poczatku lat 90, kiedy jeszcze wyjazdy zagranicę pachniały wielkimi wyprawami? Czy obecnie, gdy często występy muzyków czy kabaretów konkurują z innymi rodzajami rozrywek i sposobami na spędzanie wolnego czasu?
LM: Trzeba zacząć od tego, że ludzie na początku lat dziewięćdziesiątych nie mieli pieniędzy. Sprzedać bilety w kraju na wolnej sprzedaży to był cud. Występy klubowe, czy w domach kultury, były zwykle dotowane przez jakieś tam budżety. Będąc na trasach w Ameryce zobaczyliśmy jak menedżerowie uwijają się, żeby wydrukować ulotki i trafić do ludzi z informacją. Teraz intensywna promocja to norma w kraju i za granicami. Nie ma to jednak takiego znaczenia, kiedy widzowie wiedzą na kogo idą.
Trasa koncertowa po Anglii rozpocznie się niebawem, bo już 24 września w Birmingham, potem kolejno Leicester, Newcastle, Leeds, Liverpool oraz Manchester. Proszę zdradzić naszym czytelnikom jak zapowiadają się najbliższe występy? Jakie będzie hasło przewodnie tych spotkań kabaretowych?
LM: Jak dowiedziałem się gdzie mamy występować mówię do Waldka Sierańskiego (Mariana) – Ty słuchaj, jedziemy szlakiem Ligi Angielskiej. Jako kilkunastoletni chłopak typowałem wyniki w totalizatorze z Ligą Angielską, występowały dokładnie wszystkie wymienione miasta. Cieszę się, że tam pojadę. Jeśli chodzi o program to na pewno będzie w nim sporo aktualności, bo nie sposób się od nich opędzić. Będzie też klasyka, czyli Marian i Hela, Badziewaiak ale też piękne Koniczynki czyli nasz chórek żeński. A motto? No cóż, nasze motto od dawna brzmi – „minuta śmiechu to dzień życia dłużej”.
Czy pośmiejemy się też z siebie samych? Czy Polonia potrafi sie z siebie śmiać, jakie miał Pan doświadczenia podczas wcześniejszych wyjazdów, bo tych też Koń Polski ma na swoim koncie już dosyć sporo.
LM: Graliśmy dla Polonii w Stanach, Kanadzie, Niemczech, Francji. To niebywałe, ale czasami wydaje mi się, że ludzie za granicą widzą wyraźniej niż my w kraju. Są czujni. Wyłapują wszelkie subtelności. Ludzie w kraju są może bardziej skołowani tym natłokiem informacji. Ale nie ma co narzekać. Nowa emigracja wymusiła w kraju wiele pozytywnych zmian. Choćby to, że wreszcie ludzie mają możliwość wyboru. My się cieszymy, że jadąc do Anglii nie musimy tłumaczyć programu na obcy język. Po prostu jedziemy do siebie.
Dziękuję serdecznie za rozmowę i do zobaczenia już wkrótce podczas występów.
Rozmawiała Joanna Gulbińska
www.opinia.co.uk
www.leicesterview.co.uk
chcesz skomentowac? Zapraszamy:
http://www.leeds.pl/forum/viewtopic.php?t=4466
Leave a Comment
Your email address will not be published. Required fields are marked with *