Pan się nie boi?

Premier David Cameron i jego najbliżsi współpracownicy idą na wojnę. Z Europą, ze związkowcami, nawet z własnym elektoratem. W imię swoich politycznych wizji stawiają na szali własne kariery. Brytyjski rząd sprawia wrażenie, jakby przestał się bać. Nie straszny mu gniew ludu związkowego, więc szykuje kolejne drakońskie oszczędności i cięcia zasiłków. Rzuca rękawicę Brukseli, strasząc ją

Premier David Cameron i jego najbliżsi współpracownicy idą na wojnę.

Z Europą, ze związkowcami, nawet z własnym elektoratem. W imię swoich politycznych wizji stawiają na szali własne kariery.

Brytyjski rząd sprawia wrażenie, jakby przestał się bać. Nie straszny mu gniew ludu związkowego, więc szykuje kolejne drakońskie oszczędności i cięcia zasiłków. Rzuca rękawicę Brukseli, strasząc ją wetem do budżetu i wprowadzeniem wiz dla obywateli niektórych państw europejskich. Stać go nawet na twórczą propozycję, by ludzie mogli „przehandlować” swoje prawa pracownicze w zamian za udziały w firmie, w której są zatrudnieni. Premier i kanclerz skarbu otwarcie przywołują ducha Margaret Thatcher. To może oznaczać tylko jedno… Nadchodzą naprawdę trudne czasy.

Napierają, nie odpuszczają

W Birmingham na konferencji Partii Konserwatywnej wyznaczono kierunki, w jakich  podąży Wielka Brytania. Torysi rządzą, więc to co zostało tam powiedziane, można uznać za pewną projekcję przyszłości. 

Faktem jest, że premier David Cameron i kanclerz George Osborne stracili popularność. Wydaje się jednak, że w ramach terapii przestali patrzeć na słupki sondażowe i przejmować się PR-em. Pozostało im czyste poczucie słuszności, że droga bolesnych reform jest jedyną możliwością wygrzebania się z bagna kryzysu. Teraz zachowują się trochę jak desperaci, którzy wiedzą, że nie wykupili swojego czasu w polityce na wieczność i dlatego stać ich na podjęcie heroicznych decyzji, które mogą ich strącić w niebyt. Dlatego coraz częściej mówią o lady Thatcher, która nigdy nie kierowała się „wolą większości”, wierząc swoim wyborom. 

Osborne wyłożył swoistą filozofię thatcheryzmu „napierania i nie odpuszczania” (patrz: ramka Credo Osborne’a). Cameron nie tylko zaprezentował się jako spadkobierca Żelaznej Damy, ale poszedł dalej twierdząc, że zrobił więcej dla reformy edukacji, emerytur i UE niż ona sama.

Prowokacja wobec Unii

Cameron dąży do bezpośredniego starcia z największymi państwami Unii Europejskiej. Nie tylko mówi o możliwym zawetowaniu wspólnotowego budżetu, jeśli „będzie on skonstruowany wbrew interesom Wielkiej Brytanii”, ale otwarcie prowokuje. – Oni wiedzą, że potrafię powiedzieć „nie” – mówi zaczepnie.

Jeszcze trudniejszą do przełknięcia dla kanclerz Niemiec, prezydenta Francji i władz w Brukseli jest groźba ograniczenia napływu do UK obywateli niektórych państw Unii Europejskiej. Zaprzecza to jednej z fundamentalnych zasad, leżących u podstaw powstania Wspólnoty – swobodnego przemieszczania się ludności wewnątrz UE. Dlatego dla państw założycieli brzmi to jak świętokradztwo.

Torysi obiecali w zwycięskiej kampanii wyborczej, że do roku 2015 ograniczą imigrację zagranicznych pracowników do poziomu poniżej 100 tys. osób rocznie. Ani rozwiązania przymykające granice Zjednoczonego Królestwa dla imigrantów spoza Unii, ani mniejsze możliwości sprowadzania wykwalifikowanych robotników, ani nawet ograniczenie dostępu do brytyjskich uczelni dla zagranicznych studentów, nie dały pożądanych rezultatów. 

Do tej pory jednak nikt głośno nie wspominał o obostrzeniach, które mogłyby dotknąć jednej z podstawowych unijnych swobód. Pierwsza o takiej możliwości poinformowała szefowa brytyjskiego MSZ Theresa May.

– Analizujemy cały wachlarz nadużywania prawa do swobodnego przepływu ludności w ramach wspólnego rynku, ale chcemy pójść dalej i uczynić to elementem przeglądu naszych stosunków z UE. Przyjrzymy się podziałowi uprawnień decyzyjnych między UE a Wielką Brytanią, procesowi podejmowania decyzji i wpływowi przyjętych ustaleń oraz stosowanych praktyk – tłumaczyła w wywiadzie opublikowanym przez niedzielne wydanie dziennika „The Times”.

Jej zdaniem takie zmiany są możliwe, jeśli Zjednoczone Królestwo poprą inne unijne państwa. W tym przypadku May uważa, że mogłaby liczyć na pomoc chociażby Holandii, w której nastroje antyimigracyjne są coraz bardziej widoczne. 

Jeszcze tego samego dnia występując na żywo w programie BBC „Andrew Marr Show” swoją podwładną poparł premier Cameron. – Myślę, że mamy absolutne prawo, żeby przyjrzeć się podziałowi kompetencji w tej sprawie, przyjrzeć się każdemu punktowi i sprawdzić, co jest dobre dla Wielkiej Brytanii – tłumaczył rozmawiającemu z nim dziennikarzowi. 

Kto z wizami, kto bez

Według „Sunday Timesa” wypowiedzi obydwojga konserwatywnych polityków mogą wynikać z obawy przed tym, co się stanie, gdy zakończy się okres przejściowy dla nowo przyjętych do Unii Bułgarii i Rumunii. W przyszłym roku, gdy to nastąpi, obywatele tych krajów dostaną nieograniczony dostęp do brytyjskiego rynku pracy. Problem polega na tym, że ani Cameron, ani May oficjalnie nie wymienili żadnego z państw, których miałyby dotyczyć ograniczenia.

Pracownikom „Timesa” udało się jedynie dotrzeć do informacji od anonimowego, związanego z brytyjskim rządem źródła, z której wynika, że „obywatele niektórych państw mieliby swobodny dostęp do brytyjskiego rynku pracy, a innych musieliby ubiegać się o wizy”.   

Jak nietrudno się domyślić, zapowiedzi premiera spodobały się posłom biorącym udział w zjeździe Partii Konserwatywnej w Birmingham. 

– Takie działanie ma pewien sens, jeśli chodzi o powstrzymanie nadużyć ze strony turystów socjalnych i powstrzyma napływ kryminalistów – zapewnia konserwatywny parlamentarzysta Dominic Raab. 

O dziwo do propozycji Camerona sceptycznie podchodzą nawet niektórzy eurosceptycy z jego własnej partii. Zapytany przez dziennikarza „Financial Times” o zdanie na ten temat poseł Douglas Carswell odpowiedział, że w tej materii zalecałby jednak daleko idąca ostrożność. 

– Mimo wszystko z chęcią widziałbym napływ kapitału oraz, w pewnym stopniu i z pewnymi zastrzeżeniami, napływ siły roboczej. Wielka Brytania powinna mieć możliwość przyciągania do siebie najzdolniejszych i najlepszych – wyjaśnił. 

Może chodzi o co innego?

Nie do końca zamysły szefa torysów rozumieją działacze niektórych organizacji pozarządowych. 

– Cameron może próbować renegocjacji prawa do swobodnego przemieszczania się, jednak to jest jedno z podstawowych pryncypiów Unii Europejskiej. Powinien więc robić to ostrożnie, żeby się na tym nie potknąć. Takie działanie może zniweczyć cały polityczny kapitał Wielkiej Brytanii i zachwiać fundamentami wspólnego rynku, za którym przecież premier cały czas się opowiada – tłumaczy Hugo Brady, ekspert z Center for European Reform w Londynie. 

Na zgubne skutki grzebania w fundamentach Unii Europejskiej wskazują zresztą sami pracownicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Powołujący się na jednego z nich „Guardian” informuje, że może to doprowadzić do odwetu na obywatelach brytyjskich mieszkających za granicą. Chodzi tu głównie o emerytów, których setki tysięcy mieszka na stałe w Hiszpanii.

Być może jednak „wrzutka” o ograniczeniu imigracji z UE jest jednak zaledwie przygrywką do czegoś znacznie większego? Choć Cameron nadal sprzeciwia się referendum z bezpośrednim pytaniem „wyjść” czy „nie wyjść” z Unii, to jednak sama idea wysłuchania, co na temat stosunków UK – UE ma do powiedzenia brytyjski elektorat, jest mu coraz bliższa. Ostatnio opisał referendum jako „najczystszą, najprostszą i najbardziej praktyczną metodę”, by zapytać Brytyjczyków o zdanie w sprawie „odświeżonego porozumienia” z Unią, która również się zmienia w obliczu kryzysu.

Będzie bolało

Cameron zdaje sobie sprawę, że spełnienie obietnic odnośnie imigracji i wyraźne postawienie się Brukseli może w części przykryć serię bolesnych operacji, które zamierza przeprowadzić jego rząd na mieszkańcach Wysp. Po konferencji w Birmingham stało się jasne, że żadne strajki i demonstracje nie pomogą.

Bezpardonowa walka z państwem opiekuńczym będzie kontynuowana. Kolejne pola, na których można realizować oszczędności, określił minister finansów. Osborne zapowiedział bolesne cięcia w wydatkach socjalnych na najbliższe trzy lata, które mają pozostawić w budżecie 10 miliardów funtów. Chodzi m.in. o zmniejszenie dofinansowania do mieszkań dla osób w wieku poniżej 25 lat (Housing Benefit). Przedstawiając ten projekt zdobył się nawet na otwartą zachętę, by młodzi ludzie dłużej pozostawali w domach rodziców.

– To kompletna farsa – komentowała Suzanne Beishon z organizacji prowadzącej kampanię Young Londoners Forced Out. – W tym samym czasie, gdy mówią nam, żeby wziąć sprawy we własne ręce i zacząć szukać pracy, zmuszają wiele osób wkraczających w dorosłość, żeby wrócili do domów swoich rodziców. To właśnie takie metody grożą ryzykiem infantylizacji całego pokolenia młodych ludzi.

Od przyszłego roku zacznie się jeszcze większa reforma systemu opieki społecznej. W kwietniu rozpocznie się testowanie tzw. Universal Credit, czyli jednego zasiłku w miejsce sześciu obecnych, mieszczących się w kategoriach „benefits” i „tax credits”. 

Ta fundamentalna zmiana w systemie najbardziej dotknie przede wszystkim słabo opłacane osoby działające na zasadzie samozatrudnienia oraz wszystkich tych, którzy deklarują straty w zeznaniach podatkowych. Od października 2013 Universal Credit zacznie być wprowadzany na poważnie, a cała operacja ma się zakończyć po pięciu latach. Można być pewnym, że w tym czasie brytyjski rynek pracy zmieni się nie do poznania.

Prawa za własność

Podstawowe swobody obywatelskie w UE czy rozdęty system opieki to nie jedyne świętości, które wzięli sobie na cel Cameron z Osborne’m. Jak niegdyś Margaret Thatcher zadzierała z potężnymi bossami związkowymi, tak teraz oni naciskają im na odcisk, zgłaszając zupełnie świeży pomysł „zawieszenia na kołku” niektórych praw pracowniczych. 

Ich plan jest chytry, bo oferują ludziom „przehandlowanie” tych praw za udziały w firmach. Pracownicy, którzy przejmą na własność część firm, w których są zatrudnieni, będą musieli zgodzić się bez szemrania na ewentualne zwolnienia, nie będą mogli pozywać swoich pracodawców w trybunałach pracy ani wymagać elastycznych godzin pracy. W zamian mogą liczyć na udziały o wartości od 2000 do 50 tys. funtów, gwarantowane przez rząd i nie obłożone podatkiem od dochodów kapitałowych. Program ma być otwarty dla wszystkich spółek limited, a kanclerz Osborne liczy, że w ciągu najbliższych kilku lat przystąpią do niego setki tysięcy pracowników.

Jak można się było spodziewać, związkowcy odrzucają ten pomysł jako próbę „wręczenia łapówki” pracownikom w zamian za rezygnację z ich praw pracowniczych. Inni uważają, że cały ten plan to pułapka.

– Pracodawcy, strzeżcie się. Oferta kontraktów właścicielskich pracownikom, w których sprzedają oni swoje prawa pracownicze za akcje, nie dostarczy wam zmotywowanej i zaangażowanej siły roboczej, którą potrzebujecie – ostrzega Sarah Jackson, szefowa organizacji Working Families. – Wartość akcji może iść w górę albo w dół. Możecie zostać bez jakiegokolwiek zabezpieczenia socjalnego i z bezwartościowymi udziałami.

* * *

Wszystkie plany i groźby artykułowane ostatnio przez torysów trzeba brać na poważnie. Widać wyraźnie, że ani premier, ani jego najbliżsi współpracownicy nie mają zamiaru cofnąć się przed wzbierającym niezadowoleniem społecznym podsycanym przez opozycję i związki. Może działają jak straceńcy, ale przynajmniej mają wizję. Zdaje się, że naprawa państwa stała się dla Camerona sprawą osobistej ambicji. Popularność zeszła na drugi plan.

Adam Skorupiński
Jakub Ryszko

 

Podobne artykuły

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked with *